Rayan stanął między nami przerywając naszą małą walkę.
- Demonia su*a próbowała cię bronić.
Śmiech Josepha rozległ się po pomieszczeniu, a ja coraz bardziej zaczynałam mieć go dosyć.
- Hej jakbyś nie zauważył szczeniaczku to bez problemu jestem w stanie cię zabić wiec radzę uważać na słowa.
Widziałam gniew w oczach alfy i chyba miał się na mnie ponownie rzucić mimo stojącego miedzy nami Rayana. W sumie to bardziej zastanawiało mnie czy wykurzył się za szczeniaczka, czy że bez problemu mogę go zabić? W sumie nieważne.
- Hej opanujcie się wy dwoje.
Stanowczy głos bruneta zwabił nasze spojrzenia w jego stronę. Widocznie ma dość tej sytuacji, bardziej niż ja.
- Skończmy to w końcu. Joseph po pierwsze nie chce przejąć twojej pozycji, nie nadaje się do tego. Po drugie z Azero spotkaliśmy się przypadkiem i razem odkryliśmy cenne informacje, nie martw się nie przekazuje Felixowi raczej niczego co mogłoby zagrozić watasze.
Oparłam się o bark Rayana.
- Hmm.. Jesteś pewny, że nic wam nie zagraża? - oboje mężczyzn spojrzało w moją stronę po czym o mało co nie wybuchłam śmiechem - Spokojnie, możecie smacznie spać nic wam od nas, demonów, nie grozi.
- No więc jak Joseph? Dalej chcesz nas zabić czy masz inne plany?
Rayan wpatrywał się dłuższa chwile na alfę, gdy nagle z tej ciekawej sytuacji wyrwał mnie ból głowy i głos Felixa. To musi być coś pilnego, może coś o tym sojuszu o którym ostatnio się do wiedzieliśmy? W tym samym momencie gdy chciałam odezwać się by ogłosić wszem i wobec, iż sobie idę, głos zabrał alfa prawdopodobnie ze swoją finalną decyzją.
<Rayan? Wybacz, brak weny i mało czasu>
28.09.2018
Od Cassiana CD Raven
Siedziałem z ciężkim oddechem na jednej z drewnianych ławek przy stacji. Z nieba lał się czysty ogień, a jak to przystało na wielbiciela płaszczów, nie posiadałem niczego stosownego na ten dzień. Jako jedyna osoba całkowicie ubrana w ciemne kolory pomiędzy tłumem oślepiającej bieli, nie miałem za dużego szczęścia, od razu było widać, że nie tutejszy. Z wielkim westchnięciem spojrzałem na wielki zegar na peronie, następne opóźnienie. Pomiędzy szumami plotkujących ludzi, usłyszałem miauknięcie z lewej strony, dochodzące z czarnej torby, Szelma. Wyglądało na to, że ona również irytowała się ciągłym czekaniem na pociąg, który miał zabrać nas tylko parę przystanków. Czułem się winny jej zdenerwowania, chociaż sam nie byłem w lepszym nastroju. Jakby ktoś mi wcześniej powiedział, że w Las Vegas nie można nawet normalnie przejść przez peron bez spotkania łowców, którzy tylko czekają na kłopoty, okazje, aby trochę poszaleć pomyślałbym dwa razy zanim ruszyłbym w podróż. Nie przepadam za dużymi miastami, wole omijać tłumy ludzi jak te jak najbardziej jak mogę. Jednak musiałem się tam udać, a powód był prosty; tylko w Las Vegas można znaleźć czysty Fluoryt, kamień w sile ochrony i stabilizacji energii duchowej, a nawet i pomóc połączenie z duszami. Chciałem go znaleźć z powodu czystej ciekawości, przekonać się czy plotki mówiły prawdę. Zmęczonymi oczami wpatrywałem się w wielki zegar przy ścianie jakbym oczekiwał od niego odpowiedzi. Minęło już ponad dwadzieścia minut, a pociąg miał przybyć równo w południe. Nie, żebym narzekał, ale takie opóźnienia powinny być przynajmniej ogłaszane, a jakby się pokazał pociąg to i jeszcze lepiej. Coraz więcej ludzi dochodziło do stacji, każdy z miną identyczną jak moją własną. Po parunastu minutach dalszego oczekiwania, przybył. Szybkim ruchem złapałem za torby i prawie wbiegłem do środka, czując ulgę w opuszczaniu gotującego się peronu, nie mogąc się doczekać, aby nigdy więcej tu nie wrócić.
Podróż zajęła znacznie krócej niż oczekiwanie, a przy wysiadce peron nie różnił się wielce od poprzedniego. Nie czekając ani chwili dłużej, powędrowałem w stronę mieszkania, które wynająłem na czas pobytu, które miało być na tej samej ulicy co stacja kolejowa. Mimo wszelkich starań nie udało mi się dowiedzieć, gdzie mogę znaleźć kamień, a co jeszcze jego cenę, więc zapowiadał się dłuższy postój, gdzie nie chciałem gnieździć się w jednogwiazdkowym hotelu. Miejsce znalazłem bezproblemowo i nie zwlekając zabrałem swoje klucze, od razy po wejściu wypuściłem Szelmę i rozpakowałem walizkę. Kiedy się zadomowiłem, głód dał o sobie znać, kiedy to spalona zapiekanka i parę łyków gorzkiej kawy nie starczała przynajmniej na następne dwadzieścia cztery godziny, człowiek uczy się dzień w dzień czegoś nowego. Z wielkim bólem założyłem z powrotem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Już się ściemniało, było też i możliwe, że o tej porze już nic otwartego bym nie znalazł, ale nogi poniosły mnie coraz dalej od budynku. Ulice było już prawie puste, każdy lokal napotkany na drodze zamknięty. Tracąc nadzieje, miałem zamiar zawrócić z powrotem, ale coś przykuło mą uwagę, hałas na jednym z dachów, miałem dużą obawę, że ktoś właśnie na niego skoczył. To nigdy nie świadczyło nic dobrego, mogło to tylko znaczyć, że albo ktoś walczy, albo toczy pogoń, rzadko bywali to nielegalnie sprzedawcy z magicznymi przedmiotami, które ciężko dostać na rynku. Nie mogłem dostrzec żadnych detali postaci, był już kompletnie ciemno, a samo światło księżyca nie wiele dawało. Dyskutując z samym sobą, czy nie lepiej zawrócić i nie zwracać na to uwagi czy też zaryzykować i sprawdzić czy aby ta osoba na dachu może być handlarzem, mającym to co poszukuje. Kłopoty nie były za mile widziane, ale ciekawość tym razem wygrała. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę budynku, na którym dachu znajdowała się tajemnicza osoba, chcąc dojść tam jak najszybciej w razie jej nagłego zniknięcia. Otwierając drzwi, znalazłem się w jednej wielkiej sali, nie mogąc skojarzyć do czego może być, było za ciemno, aby to wydedukować, z resztą, moim celem było znalezienie schodów, które pomogłyby mi z wejściem na dach. Jednak zanim zdążyłem do końca zeskanować pomieszczenie, usłyszałem hałas i kroki, które bez pomyłki kierowały się prosto na mnie.
–Ktoś tu jest? – spytałem jak głupi, chcąc uniknąć spodziewanego ataku od drugiej osoby. Pod bladym światłem księżyca zauważyłem dziewczynę, która nie wyglądała na zadowoloną.
<Raven?>
Podróż zajęła znacznie krócej niż oczekiwanie, a przy wysiadce peron nie różnił się wielce od poprzedniego. Nie czekając ani chwili dłużej, powędrowałem w stronę mieszkania, które wynająłem na czas pobytu, które miało być na tej samej ulicy co stacja kolejowa. Mimo wszelkich starań nie udało mi się dowiedzieć, gdzie mogę znaleźć kamień, a co jeszcze jego cenę, więc zapowiadał się dłuższy postój, gdzie nie chciałem gnieździć się w jednogwiazdkowym hotelu. Miejsce znalazłem bezproblemowo i nie zwlekając zabrałem swoje klucze, od razy po wejściu wypuściłem Szelmę i rozpakowałem walizkę. Kiedy się zadomowiłem, głód dał o sobie znać, kiedy to spalona zapiekanka i parę łyków gorzkiej kawy nie starczała przynajmniej na następne dwadzieścia cztery godziny, człowiek uczy się dzień w dzień czegoś nowego. Z wielkim bólem założyłem z powrotem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Już się ściemniało, było też i możliwe, że o tej porze już nic otwartego bym nie znalazł, ale nogi poniosły mnie coraz dalej od budynku. Ulice było już prawie puste, każdy lokal napotkany na drodze zamknięty. Tracąc nadzieje, miałem zamiar zawrócić z powrotem, ale coś przykuło mą uwagę, hałas na jednym z dachów, miałem dużą obawę, że ktoś właśnie na niego skoczył. To nigdy nie świadczyło nic dobrego, mogło to tylko znaczyć, że albo ktoś walczy, albo toczy pogoń, rzadko bywali to nielegalnie sprzedawcy z magicznymi przedmiotami, które ciężko dostać na rynku. Nie mogłem dostrzec żadnych detali postaci, był już kompletnie ciemno, a samo światło księżyca nie wiele dawało. Dyskutując z samym sobą, czy nie lepiej zawrócić i nie zwracać na to uwagi czy też zaryzykować i sprawdzić czy aby ta osoba na dachu może być handlarzem, mającym to co poszukuje. Kłopoty nie były za mile widziane, ale ciekawość tym razem wygrała. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę budynku, na którym dachu znajdowała się tajemnicza osoba, chcąc dojść tam jak najszybciej w razie jej nagłego zniknięcia. Otwierając drzwi, znalazłem się w jednej wielkiej sali, nie mogąc skojarzyć do czego może być, było za ciemno, aby to wydedukować, z resztą, moim celem było znalezienie schodów, które pomogłyby mi z wejściem na dach. Jednak zanim zdążyłem do końca zeskanować pomieszczenie, usłyszałem hałas i kroki, które bez pomyłki kierowały się prosto na mnie.
–Ktoś tu jest? – spytałem jak głupi, chcąc uniknąć spodziewanego ataku od drugiej osoby. Pod bladym światłem księżyca zauważyłem dziewczynę, która nie wyglądała na zadowoloną.
<Raven?>
20.09.2018
Od Raven cd ktoś
Zamknęłam oczy wsłuchując się w szum wiatru. Słyszałam warkot ruchu ulicznego, głośny gwar przechodniów. Nie wychwytywałam niczego wykraczającego z poza normy, jednak wyczuwałam że coś jest nie tak. Westchnęłam zirytowana i jeszcze raz próbowałam coś wychwycić. Ale nic z tego. Otworzyłam oczy i wstałam. Spojrzałam w dół krawędzi dachu, wzdłuż której ruszyłam. Nagle wychwyciłam jakiś ruch kątem oka, ale kiedy spojrzałam w tym kierunku nikogo ani niczego nie było. A może to wszystko sobie ubzdurałam, może mam już jakąś obsesję.
No ok, może i zalazłam za skórę temu demonowi, fakt nie udało mi się go odesłać i wciąż chodzi sobie po ziemi, ale nie mogę jakiegoś demona obwiniać za wszystko, nawet za to że wlepili mi mandat za przekroczenie prędkości. A więc czemu miałam złe przeczucie?
Nie, nie mogę oszukiwać samej siebie, coś jest nie tak. Ktoś na mnie poluje. Dlatego muszę dorwać go pierwsza. I wtedy pojawiła się nowa myśl. A może to nie o tego demona chodzi?..
I znowu, teraz byłam pewna ,że coś zobaczyłam. Nie było mowy bym sobie to wymyśliła. Nie byłam tu sama. I faktycznie, zaledwie ułamek sekundy później dostrzegłam biegnącą postać na dachu budynku obok. Od razu puściłam się biegiem. Odbiłam od krawędzi dachu i przeskoczyłam dzielącą odległość oba budynki. Postać zdążyła już przeskoczyć na kolejny budynek, musiałam się pośpieszyć. Jednak ciągle byłam w tyle. Cały czas miałam postać w zasięgu wzroku, gdy nagle znikła. Byłam na dachu jakiejś wielkiej hali i rozglądałam się wokoło. Znowu go zgubiłam. Zaklęłam cicho, najgorsze było to ,że ten ktoś grał ze mną w jakąś grę, której reguł nie znałam. Który to już dzień, w którym jestem pewna że coś mam po czym kończę na jakimś zadupiu z niczym. Rozejrzałam się raz jeszcze, nikogo nie dostrzegłam, po czym mój wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach. Nie tracąc czasu na zbędne przemyślenia zeszłam z dachu po metalowych schodach. Wokoło panował półmrok, jedynie z wysoko usadzonych okien wpadały smugi światła księżyca w pełni. Usłyszałam jakiś szmer za którym ruszyłam...
<Ktoś?>
No ok, może i zalazłam za skórę temu demonowi, fakt nie udało mi się go odesłać i wciąż chodzi sobie po ziemi, ale nie mogę jakiegoś demona obwiniać za wszystko, nawet za to że wlepili mi mandat za przekroczenie prędkości. A więc czemu miałam złe przeczucie?
Nie, nie mogę oszukiwać samej siebie, coś jest nie tak. Ktoś na mnie poluje. Dlatego muszę dorwać go pierwsza. I wtedy pojawiła się nowa myśl. A może to nie o tego demona chodzi?..
I znowu, teraz byłam pewna ,że coś zobaczyłam. Nie było mowy bym sobie to wymyśliła. Nie byłam tu sama. I faktycznie, zaledwie ułamek sekundy później dostrzegłam biegnącą postać na dachu budynku obok. Od razu puściłam się biegiem. Odbiłam od krawędzi dachu i przeskoczyłam dzielącą odległość oba budynki. Postać zdążyła już przeskoczyć na kolejny budynek, musiałam się pośpieszyć. Jednak ciągle byłam w tyle. Cały czas miałam postać w zasięgu wzroku, gdy nagle znikła. Byłam na dachu jakiejś wielkiej hali i rozglądałam się wokoło. Znowu go zgubiłam. Zaklęłam cicho, najgorsze było to ,że ten ktoś grał ze mną w jakąś grę, której reguł nie znałam. Który to już dzień, w którym jestem pewna że coś mam po czym kończę na jakimś zadupiu z niczym. Rozejrzałam się raz jeszcze, nikogo nie dostrzegłam, po czym mój wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach. Nie tracąc czasu na zbędne przemyślenia zeszłam z dachu po metalowych schodach. Wokoło panował półmrok, jedynie z wysoko usadzonych okien wpadały smugi światła księżyca w pełni. Usłyszałam jakiś szmer za którym ruszyłam...
<Ktoś?>
4.09.2018
Od Yin do Rayan'a
Podeszłam do chłopaka, po czym przewróciła go na plecy i połączyłam nasze usta w długim pocałunku. Złapałam go, po czym zdjęłam jego i swoją koszulkę. Mógł się opierać, ale nie zrobił tego. Polizałam jego szyję, a tuż potem zaczęłam namiętniej go miziać. Mruczałam. Czułam jego dłonie we włosach, na plecach nawet na pośladkach. W pewnym momencie, gdy było blisko zbliżenia, złapał mnie i położył pod sobą.
- Odpowiedź na pytanie. - powiedział.
- Musimy wypędzić stwora, którego kiedyś tu ściągnęła. - przerwałam, gdyż druga część zdania powiedziałam nieco ciszej. Po czym kontynuowałam. - Gdy to zrobimy, wszyscy będą bezpieczni. Jednakże stwór potrafi przenosić się z ciała do ciała. Trudno go zabić. - powiedziałam. Odwróciłam głowę na bok i zasłoniłam włosami. Poczułam po chwili ciepły dotyk Rayan'a. Ponownie się pocałowaliśmy. Wstał i poszedł wziąć prysznic. Byłam zmęczona, nie chciało mi się wstać. Jedynie ściągnęłam przeszkadzające legginsy oraz stanik, aby założyć chłopaka koszulkę. Weszłam pod kołdrę i zamknęłam oczy, wtulając w poduszkę. Mimo chłodu, Rayan był świetną maskotką do tulenia.
- Rayan. - mruknęłam. Po czym podniosłam się i stanęłam jak wryta. Zobaczyłam brata, a tuż po chwili stwora i kolejną ofiarę. Wpadłam szybko do łazienki, a Rayan stał tylko w ręczniku. Chciał coś powiedzieć, ale mu nie dałam. Wtuliłam się w niego. Po czym jeszcze mocniej go przytuliłam. - Rayan to naprawdę ty? - spytałam gotowa do walki.
- Co jest Yin? - odpowiedział pytaniem na moje pytanie. Wtuliłam się w niego znacznie. Poczułam jego zapach. - Yin. - mruknął.
- Nie nic. Chodź do łóżka zimno mi tak samej. - ziewnęłam. Rayan na chwilę poszedł, a ja powoli zamknęłam oczy. Wrócił, zarzucił sobie moje ręce na szyję, po czym złapał za uda i podniósł. Udał się ze mną na łóżko. Ziewnęłam po raz kolejny. Położył mnie na łóżku. Gdy nieco się podniosłam. Spojrzałam, kto się zjawił. Mruknęłam coś pod nosem, po czym także się położył i przysunął mnie, do siebie tuląc. Schowałam twarz w jego szyi i cicho mruczałam.
Zasnęłam szybciej..
Obudziłam się, a obok mnie Rayan spał. Wstałam i poszłam się czegoś napić, wtedy zobaczyłam brata.
- Jason. - powiedziałam. Chłopak się uśmiechnął. Podeszłam do niego i go mocno przytuliłam.
- Yin. Pamiętasz miejsce, gdzie razem się bawiliśmy. - powiedział.
Nieco się odsunęłam, aby kiwnąć głową. Ten się uśmiechnął ponownie, po czym pogłaskał mnie po głowie.
- Tam był las, do którego nie mogliśmy wchodzić. Tam po raz pierwszy na twoich oczach się przemieniłem, tam po raz pierwszy się zgubiliśmy. Pamiętasz tę oazę, ten mały domek, ten księżyc wydobywający swe światło, oraz źródło co noc się świeciło. - dodał.
- Pamiętam wszystko. - powiedziałam.
- Tam będę ja i tam też będzie ten stwór. Czekamy na ciebie z tymi z listy. Zabijemy ich, jak ty nie przybędziesz. Tak on jest we mnie. Wiesz, jak trzeba go się pozbyć, utrzymuje go, nie pójdzie, dalej. Tylko przyjdź sama, inaczej w Rąbanie będzie. - powiedział. - Kocham cię siostrzyczko. - dodał.
Powoli wchodziłam do lasu, zauważyłam w ten uśpione osoby. Rzuciłam na nich ochronne, jak i leczące zaklęcia. Ruszyłam dalej, gdy byłam już naprzeciw domku. Uniosłam głowę i zobaczyłam Alana, był załamany. Podeszłam powoli, miał tę bransoletkę, co dałam dziewczynie.
- Co się stało? - spytałam.
- Mają Isleen, oni ją mają. Słyszałem krzyk.. - przerwałam załamany.
- Alan. - zawołałam. Spojrzał na mnie bez wyrazu, jeszcze trochę, a on wygra.
- Isleen żyje. Jest cała i zdrowa. - Wypowiedziałam zaklęcie, a ona wyszła z miejsca tuż obok mnie jakby to były drzwi.
- Alan. To był mój klon, przepraszam, musiałam pomoc Yin. Miałam u niej dług. - powiedziała i zrobiła to, co zawsze robiła. Powiedziała mu coś, przez co niemal zalał się łzami. Wypowiedziałam te same co wcześniej zaklęcia, po czym wręczyłam zaklęcie, które może sama wypowiedzieć. - Gdy zabierzesz, wszystkich z tej listy, wtedy możesz je wypowiedzieć. Idziecie. - powiedziałam.
Złapałam za sztylet, a w ten opadł bandaż. Pojawiły się elementy do wypędzania, wskrzeszania i nie tylko. Kiwnęłam głowa i ruszyłam przed siebie, otworzyłam drzwi. Siedział sobie wygodnie Jason, jednak czułam jego obecność.
- Przyszłaś. W samą porę. - powiedział oschłym i zimnym głosem. Spojrzałam, a wtedy zobaczyłam Rayan'a. To on zaatakował pierwszy. Musiałabym ustawić obu w linii, aby przebić ich serca. Byłam gotowa, jednak wpierw trzeba było unikać ich ciosów, oraz ugryzień. Skopałam ich, a gdy się odpowiednio ułożył, wycelowałam sztyletem, który przeszedł przez obu jednocześnie.
- Wypędzam cię na wieki do czeluści nicości, ty który zwiesz się Klaudiaus Drasperiunix. - wyplułam krew, ale mówiłam dalej. - Tego, co przyzwałam i mianowałam swoim przyjacielem. Wypędzam cię w czeluści, nicości nigdy już nie po wrócisz, twoje imię zostanie zapomniane, wszyscy zapomną o twym istnieniu. Zginiesz. - powiedziałam, a tuż po tym wypowiedziałam pradawne zaklęcie wypędzenia i zapomnienia. Gdy on zniknął. Broń wchłonęłam. A wtedy opadłam z wycieczenia. Nie wiem, co dalej się działo. Słyszałam ich głosy. Były zmieszane. Słyszałam szept babci, rodziców, brata, Isleen, oraz kilku innych. Pamiętałam ich, ale sen.. Tak sen, taki błogi sen. Słyszałam swoje imię, ale wtedy odpłynęłam.
Rayan?
- Odpowiedź na pytanie. - powiedział.
- Musimy wypędzić stwora, którego kiedyś tu ściągnęła. - przerwałam, gdyż druga część zdania powiedziałam nieco ciszej. Po czym kontynuowałam. - Gdy to zrobimy, wszyscy będą bezpieczni. Jednakże stwór potrafi przenosić się z ciała do ciała. Trudno go zabić. - powiedziałam. Odwróciłam głowę na bok i zasłoniłam włosami. Poczułam po chwili ciepły dotyk Rayan'a. Ponownie się pocałowaliśmy. Wstał i poszedł wziąć prysznic. Byłam zmęczona, nie chciało mi się wstać. Jedynie ściągnęłam przeszkadzające legginsy oraz stanik, aby założyć chłopaka koszulkę. Weszłam pod kołdrę i zamknęłam oczy, wtulając w poduszkę. Mimo chłodu, Rayan był świetną maskotką do tulenia.
- Rayan. - mruknęłam. Po czym podniosłam się i stanęłam jak wryta. Zobaczyłam brata, a tuż po chwili stwora i kolejną ofiarę. Wpadłam szybko do łazienki, a Rayan stał tylko w ręczniku. Chciał coś powiedzieć, ale mu nie dałam. Wtuliłam się w niego. Po czym jeszcze mocniej go przytuliłam. - Rayan to naprawdę ty? - spytałam gotowa do walki.
- Co jest Yin? - odpowiedział pytaniem na moje pytanie. Wtuliłam się w niego znacznie. Poczułam jego zapach. - Yin. - mruknął.
- Nie nic. Chodź do łóżka zimno mi tak samej. - ziewnęłam. Rayan na chwilę poszedł, a ja powoli zamknęłam oczy. Wrócił, zarzucił sobie moje ręce na szyję, po czym złapał za uda i podniósł. Udał się ze mną na łóżko. Ziewnęłam po raz kolejny. Położył mnie na łóżku. Gdy nieco się podniosłam. Spojrzałam, kto się zjawił. Mruknęłam coś pod nosem, po czym także się położył i przysunął mnie, do siebie tuląc. Schowałam twarz w jego szyi i cicho mruczałam.
Zasnęłam szybciej..
Obudziłam się, a obok mnie Rayan spał. Wstałam i poszłam się czegoś napić, wtedy zobaczyłam brata.
- Jason. - powiedziałam. Chłopak się uśmiechnął. Podeszłam do niego i go mocno przytuliłam.
- Yin. Pamiętasz miejsce, gdzie razem się bawiliśmy. - powiedział.
Nieco się odsunęłam, aby kiwnąć głową. Ten się uśmiechnął ponownie, po czym pogłaskał mnie po głowie.
- Tam był las, do którego nie mogliśmy wchodzić. Tam po raz pierwszy na twoich oczach się przemieniłem, tam po raz pierwszy się zgubiliśmy. Pamiętasz tę oazę, ten mały domek, ten księżyc wydobywający swe światło, oraz źródło co noc się świeciło. - dodał.
- Pamiętam wszystko. - powiedziałam.
- Tam będę ja i tam też będzie ten stwór. Czekamy na ciebie z tymi z listy. Zabijemy ich, jak ty nie przybędziesz. Tak on jest we mnie. Wiesz, jak trzeba go się pozbyć, utrzymuje go, nie pójdzie, dalej. Tylko przyjdź sama, inaczej w Rąbanie będzie. - powiedział. - Kocham cię siostrzyczko. - dodał.
*~*
Gdy ponownie się obudziłam, leżałam w łóżku obok Rayan'a. Zastanawiałam się, czy mam teraz go zostawić, czy może później. Teraz jest idealna pora, aby go załatwić. Rzuciłam na niego czar snu. Wstałam, wzięłam prysznic. Po wykonaniu wszystkich czynności oraz ubraniu się wzięłam torbę i zobaczyłam czy mam sztylet od dziewczyny. Dalej tam był, dotknęłam go dłonią i się uśmiechnęłam. Gotowa przez podeszłam do chłopaka i dałam mu pożegnalnego buziaka, aby po chwili położyć obok niego liścik. Robię to dla niego i innych. Wyjęłam księgę zaklęć, po czym wypowiedziałam zaklęcie lokalizujące. Po paru chwilach znalazłam się przed lasem zguby. Tak nazywała i wciąż nazywa go mama bądź tata. Nie lubili, gdy tam wchodziliśmy. Wyjęłam sztylet, który stał się niewidzialny, poprzez starożytną magie. Wylądował przy pasie, stwór, ani nikt inny nie zobaczy co mam w ręce. Muszę wycelować dokładnie w serce, po czym wypowiedzieć jego imię. Pamiętam je, nigdy go nie zapomniałam.Powoli wchodziłam do lasu, zauważyłam w ten uśpione osoby. Rzuciłam na nich ochronne, jak i leczące zaklęcia. Ruszyłam dalej, gdy byłam już naprzeciw domku. Uniosłam głowę i zobaczyłam Alana, był załamany. Podeszłam powoli, miał tę bransoletkę, co dałam dziewczynie.
- Co się stało? - spytałam.
- Mają Isleen, oni ją mają. Słyszałem krzyk.. - przerwałam załamany.
- Alan. - zawołałam. Spojrzał na mnie bez wyrazu, jeszcze trochę, a on wygra.
- Isleen żyje. Jest cała i zdrowa. - Wypowiedziałam zaklęcie, a ona wyszła z miejsca tuż obok mnie jakby to były drzwi.
- Alan. To był mój klon, przepraszam, musiałam pomoc Yin. Miałam u niej dług. - powiedziała i zrobiła to, co zawsze robiła. Powiedziała mu coś, przez co niemal zalał się łzami. Wypowiedziałam te same co wcześniej zaklęcia, po czym wręczyłam zaklęcie, które może sama wypowiedzieć. - Gdy zabierzesz, wszystkich z tej listy, wtedy możesz je wypowiedzieć. Idziecie. - powiedziałam.
Złapałam za sztylet, a w ten opadł bandaż. Pojawiły się elementy do wypędzania, wskrzeszania i nie tylko. Kiwnęłam głowa i ruszyłam przed siebie, otworzyłam drzwi. Siedział sobie wygodnie Jason, jednak czułam jego obecność.
- Przyszłaś. W samą porę. - powiedział oschłym i zimnym głosem. Spojrzałam, a wtedy zobaczyłam Rayan'a. To on zaatakował pierwszy. Musiałabym ustawić obu w linii, aby przebić ich serca. Byłam gotowa, jednak wpierw trzeba było unikać ich ciosów, oraz ugryzień. Skopałam ich, a gdy się odpowiednio ułożył, wycelowałam sztyletem, który przeszedł przez obu jednocześnie.
- Wypędzam cię na wieki do czeluści nicości, ty który zwiesz się Klaudiaus Drasperiunix. - wyplułam krew, ale mówiłam dalej. - Tego, co przyzwałam i mianowałam swoim przyjacielem. Wypędzam cię w czeluści, nicości nigdy już nie po wrócisz, twoje imię zostanie zapomniane, wszyscy zapomną o twym istnieniu. Zginiesz. - powiedziałam, a tuż po tym wypowiedziałam pradawne zaklęcie wypędzenia i zapomnienia. Gdy on zniknął. Broń wchłonęłam. A wtedy opadłam z wycieczenia. Nie wiem, co dalej się działo. Słyszałam ich głosy. Były zmieszane. Słyszałam szept babci, rodziców, brata, Isleen, oraz kilku innych. Pamiętałam ich, ale sen.. Tak sen, taki błogi sen. Słyszałam swoje imię, ale wtedy odpłynęłam.
Rayan?
Subskrybuj:
Posty (Atom)