31.05.2018

Od Alana CD Isleen

Przekląłem w myślach że nie schowałem tego pergaminu. Nie chciałem nikogo w to wplątywać. Sam zadecydowałem żeby podpisać pakt więc sam powinienem spłacić dług u demona. Lecz nie mogłem i nie chciałem okłamywać Leen.
Nie miałem pojęcia że Belet tak szybko się odezwie. Zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem. Czy to wszystko było warte?
Szlak! Oczywiście że było warto. Wierzyłem że oni, a przynajmniej Leen zrobiła by dla mnie to samo.
Nawet nie zdawała sobie sprawy jak te kilka wspólnych chwil zmieniły moje życie. Moje poglądy, decyzje. Jak bardzo nie chciałem jej stracić. Rzadko się przywiązywałem i nie mogłem uwierzyć że tak ryzykowałem dla kogoś kogo tak naprawdę nie znam.
Więc kiedy zapytała po prostu odpowiedziałem. Bez kłamstw, oszustw. Potrzebowałem z kimś pogadać potrzebowałem by uparła się przy swoim ale ona odpuściła. Nie było śladu tej upartej, wkurzającej dziewczyny którą poznałem. Była jakaś inna. Bałem się że sytuacja w której się znalazła mogła ją w jakiś sposób złamać.
Spojrzałem na nią. Była blada, oczy miała podkrążone.  A ja jeszcze bardziej znienawidziłem czarownice. Nawet nie wiedziałem że to możliwe. Do tej pory wydawało mi się że to był już szczyt moich emocji.
- Znalazłeś coś o moim anielskim przodku? - Spytała, pokręciłem przecząco głową. Żałowałem że nie mam dla niej żadnych informacji, ale może to i lepiej..
- Jeszcze nie, ale mam jeszcze kilka książek do przeanalizowania. Na pewno coś się w nich znajdzie. - Spojrzałem na nią jak jakieś rozczarowanie, zawód maluje jej się na twarzy. I postanowiłem że zrobię wszystko nawet jeżeli będę musiał jechać do Chicago aby przejrzeć całą bibliotekę dowiem się o jej rodzie wszystkiego. Skinęła głową na znak, że rozumie
- Chcę do domu. - Wymamrotała.
- Wyglądasz na okropnie zmęczoną. Połóż się chociaż jeszcze dzisiaj tutaj, a jutro pojedziemy do ciebie zobaczyć co z tym mieszkaniem. W końcu może nie być w stanie...Używalności. - zaproponowałem. Wolałem mieć ją na oku. Nie wyglądała najlepiej i jeszcze jej moc która najwyraźniej podczas zagrożenia zaczęła się rozwijać.
Nie chętnie ale się zgodziła. Położyła się z powrotem na kanapę, która zapewne była nie wygodna ale nie usłyszałem nawet słowa skargi. Na nowo zająłem się przeglądaniem pamiętników. Lecz moje myśli powracały do pergaminu przesłanego przez Belet'a.
Ciekawe jak dużą ma cierpliwość. Poczułem okropny, tępy ból w głowie jak by odpowiedź na moje pytanie. Która znaczyła nie nic innego jak to że demonowi kończy się cierpliwość. Musiałem zacząć coś robić. Nie można przecież zbawiać całego świata. Jeżeli to jest cena za życie Leen było warto. A temu Nefilim i tak nic nie uratuje. Skoro Belet chce go zdobyć osiągnie to z moją pomocą lub bez niej. Więc przeglądając pamiętniki już nie szukałem tylko wzmianek o Leen ale i również potomku Gabriela.
Przyniosłem sobie serowe chrupki i na nowo miałem usiąść do dzienników. Z których jak na razie niczego się nie dowiedziałem. Kiedy Leen zaczęła wiercić się na kanapie. Odłożyłem paczkę na stole i podszedłem do dziewczyny delikatnie dotykając jej ramienia. Przesunąłem dłoń na jej policzek i odsunąłem mokry kosmyk jej włosów. Myślałem że już będzie dobrze i miałem nawet odejść kiedy dziewczyna na nowo zaczęła rzucać się po łóżku, a po policzkach zaczęły płynąć jej łzy. Zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno powinienem ją budzić.
Jeżeli to jej kolejna wizja?
Jeżeli budząc ją wyrządzę jej krzywdę?
Wtedy zaczęła krzyczeć.
- Leen - dotknąłem ją nadal nie do końca pewien czy powonieniem ją budzić, lecz kiedy zaczęła wykrzykiwać dwa słowa "Nie, pomocy" nie miałem wątpliwości co powinienem zrobić. - - Leen! Leen! Już dobrze, obudź się Leen! To tylko sen! - potrząsałem nią delikatnie
Otworzyła oczy lecz jej wzrok nadal był rozbiegany. Jak by nie do końca wybudziła się z koszmaru. Spanikowana złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Zaskoczony wylądowałem na niej. Na co w sumie nie mogłem narzekać. Większość facetów tylko marzy o takim zwrocie akcji. Lecz ja czułem się nie co nie na miejscu. Wtuliła się we mnie zaciskając palce na mojej koszulce. 
- Leen spokojnie - mówiłem łagodnie, starałem się ją uspokoić. Lecz nie ukrywajmy nie miałem pojęcia jak się zachowywać. Nigdy nie musiałem pocieszać tak spanikowanej dziewczyny.
Nie pewnie położyłem się obok niej na ciasnej kanapie. Jedną ręką przytulając ją do siebie, a drugą gładząc ją po włosach. Nic nie mówiłem dałem jej się wypłakać, wyciszyć.
- Leen już dobrze - szepnąłem kiedy jej oddech się wyrównał - to był tylko sen. Tylko sen. Obiecuje że nikt więcej już cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to.
< Leen?>   

Od Isleen CD Alana

Podczas mojej rozmowy, a raczej krótkiej wymiany zdań z Alanem, zauważyłam, że ma on coś w rękach. Pergamin?
- Co to jest? - Zapytałam, siadając obok chłopaka. Alan westchnął głośno. Czegoś najwyraźniej nie chciał mi powiedzieć. Czyżby czuł się winny temu wszystkiemu? Porwanie mnie i jego wuja oraz Ginny aż tak na niego wpłynęło, że znowu chciał coś załatwiać sam? A może chodzi o samą sprawę z Ginną? - Radzę mówić prawdę. W końcu i tak się dowiem. Jestem uparta. - Wymamrotałam.
- Wiem. Dostałem wiadomość od Beleta. - Powiedział. Na te słowa aż cała się wzdrygnęłam. Czego mógł od niego chcieć Belet? Spojrzałam na niego prosząco, by przeczytał mi co jest tam napisane. - Nie Leen. Mało ci po ostatnim razie, kiedy prawie nie umarłaś? - Zapytał. Czemu on musi się zawsze tak przed wszystkim zapierać? Czasem mnie to trochę wkurza. Jeśli chodzi o sprawę z Ginną to się nie odezwie, a tak to szczeka cały czas.
- Dobrze... - Westchnęłam. Alan spojrzał na mnie jakby obok niego siedziała całkiem inna osoba. Posłałam mu spojrzenie mówiące "No co?" i wzruszyłam ramionami.
- Dobrze się czujesz? Może...Może powinienem zanieść cię do domu, albo najlepiej będzie jak będziesz spała tutaj dopóki lepiej się nie poczujesz? - Powiedział spokojnym głosem i położył mi rękę na ramieniu, tak jakby podchodził do spłoszonego zwierzęcia.
- Czuje się dobrze. - Powiedziałam. Czy to serio jest aż takie dziwne, że nie chcę się czegoś dowiedzieć? Poza tym...Tak na pewno będzie lepiej. W końcu gdyby nie ja to Alan nie musiałby paktować z Beletem i pewnie wspólnymi siłami udałoby się nam coś zdziałać. A teraz ma przechlapane. Przeze mnie. Zawsze jak ładuje się w jakieś jego sprawy to mu coś knocę i on nie wychodzi na tym najlepiej. Tak jak teraz. Zawsze robię coś nie tak. Tak było od urodzenia. Prawdopodobnie to dlatego mam takie chore życie. Może...Może lepiej będzie jeśli tym razem się nie wtrącę. Strzepnęłam delikatnie jego rękę z mojego ramienia, bo miałam wrażenie, że za chwilę się rozpłaczę, choć to było chyba niemożliwe. Nie płakałam odkąd byłam małym dzieckiem. Nagle ogar Alana poruszył się i podszedł do mnie. Uwalił swój ogromny pysk na moich nogach i przyglądał mi się. Powoli wyciągnęłam dłoń i podrapałam go po wielkim łbie. Stworzenie prychnęło głośno, przez co swoją drogą o mało nie dostałam zawału, i zamknęło oczy.
- Chyba...Chyba cię polubił? - Wymamrotał chłopak. Skinęłam z niedowierzaniem głową i wstałam, ostrożnie zsuwając pysk ogara z moich nóg. Oczywiście nie był z tego zadowolony, ale pogodził się z tym faktem, że zwiała mu jego poduszka...Bądź przekąska...
- Znalazłeś coś o moim anielskim przodku? - Zapytałam. Alan pokręcił głową.
- Jeszcze nie, ale mam jeszcze kilka książek do przeanalizowania. Na pewno coś się w nich znajdzie. - Powiedział. Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam. Byłam naprawdę okropnie zmęczona, ale chciałam już wrócić do domu. A przynajmniej do tego co z niego zostało.
- Chcę do domu. - Wymamrotałam. Alan spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Wyglądasz na okropnie zmęczoną. Połóż się chociaż jeszcze dzisiaj tutaj, a jutro pojedziemy do ciebie zobaczyć co z tym mieszkaniem. W końcu może nie być w stanie...Używalności. - Powiedział. Niechętnie, ale skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Uwaliłam się na swoim miejscu w salonie i owinęłam się kocem. Odwróciłam się plecami do Alana i zamknęłam oczy. Słyszałam jak chłopak kartkuje strony w książkach oraz jak ogon ogara uderza ciężko o podłogę. Mimo wszystko nie byłam w stanie zasnąć. Po długim czasie w końcu powieki zaczęły mi się kleić, a ja zapadłam w sen.
***
,,Stoję na korytarzu domu dziecka. Znów jestem malutka. Patrzę na swoje ręce. Całe są we krwi i widnieją na nich dość głębokie zadrapania. Nie, ja nie chcę do tego wracać. Już przecież tego nie robię. Nie robię sobie krzywdy, żeby odpędzić to wszystko, co jestem w stanie zobaczyć tylko ja. Zaczynam zewsząd słyszeć dziwne głosy. Szepty stają się co raz silniejsze, a ja upadam na kolana, zakrywając uszy. Naglę widzę tych wszystkich ludzi którzy starali się mnie zaadoptować. Wkoło powtarzają słowa takie jak "Dziwna", "Psychiczna", "Nienormalna". Nie chcę tego słuchać. Nasłuchałam się już wystarczająco.
- Nie! - Krzyczę. - Nie jestem dziwna! Są osoby które są takie jak ja! - Wykrzykuję na tyle głośno, na ile pozwalają mi na to płynące z oczy łzy. Wszystkie te osoby podchodzą co raz bliżej i bliżej, a ja w końcu zostaję zamknięta w okręgu. W pewnym momencie ludzie stojący przede mną rozstępują się i do koła dołącza jedna z opiekunek z domu dziecka. Patrzy na mnie z nienawiścią i obrzydzeniem, tak jak wszyscy którzy mnie teraz otaczają. Nagle te osoby łapią mnie za ręce i za nogi w taki sposób, że nie mogę się wyrwać i kładą mnie na ziemi. Nagle czuję wilgoć na plecach. Rozglądam się i wiem, że nie jesteśmy już w domu dziecka. Widzę szare niebo z którego leje deszcz. Leżę na błotnistej ziemi, a tuż obok jest wykopany głęboki dół. Opiekunka przykuca nade mną i unosi ostry nóż. Czuję jak wbija się w moje serce. Nie mogę oddychać. Czuję w ustach metaliczny smak krwi. Wszyscy odsuwają się i kilka osób stara się wepchać mnie do wykopanego obok dołu. Gdy spadam, próbuję krzyczeć najgłośniej jak potrafię, ale z moich ust wydostaje się tylko ciche "Nie, pomocy...".
***
Budzę się zlana potem. Wiem, że krzyczałam przez sen jak opętana. Nic nie widzę, wszystko jest rozmazane, każdy najmniejszy szczegół. Dostrzegam wiszącą nade mną czarną postać. O mało co nie dostaję ataku paniki i wtedy słyszę znajomy głos.
- Leen! Leen! Już dobrze, obudź się Leen! To tylko sen! - Nie jestem w stanie rozpoznać kto mnie woła, ale wiem, że to ktoś, kogo znam. Łapię tę osobę za rękę i ciągnę ją do siebie. Czuję obcy ciężar ciała na swoim i wtulam się w klatkę piersiową tego kogoś. Dopiero gdy zaczyna mi się robić okropnie słabo, zdaję sobie sprawę, że przestałam oddychać. Biorę głęboki wdech, starając się skłonić płuca do współpracy i wydycham powietrze w klatkę piersiową osoby, którą do siebie przyciągnęłam. W końcu powoli zaczynam oddychać co raz to lepiej, co raz to normalniej. Czuję jak pieką i bolą mnie ręce. Wiem, że zaczęłam się panicznie drapać i zapewne podrapałam się aż do krwi. Na razie odsuwam to od siebie i skupiam się na oddychaniu, przytulając się mocno do tego kogoś, kogo trzymam się niczym tratwy ratunkowej. Przez chwilę mam nadzieję, że to moja babcia. W końcu to ona zawsze wołała na mnie Leen, ale jednak w końcu zaczynam czuć męski zapach, przez co łzy zaczynają mi płynąc po policzkach. Ale to nie z tylko tego powodu. Już tak dawno nie miałam takich koszmarów i napadów, a teraz...? Znów wróciły, chociaż tak ciężko pracowałam, by się ich pozbyć.

< Alan? >

30.05.2018

Od Raven cd Alan

Z każdym krokiem miałam coraz więcej wątpliwości. To był błąd, a Alan miał racje- zginiemy. I to przeze mnie.
-Trzymaj się mnie- polecił i złapał mnie za rękę. Od początku było wiadome że chłopak wie o wiele więcej ode mnie , a wiedza to duża przewaga. Może gdybym go posłuchała.... dlaczego go nie słuchałam?! Roth mnie zabije. Zdenerwowanie coraz bardziej mnie oplatało, a jedyne co mnie jakoś uspokajało był uścisk Alana. Z tych nerwów chciało mi się płakać jednak wiedziałam ,że to nie czas ani miejsce. Zamknęłam więc oczy i wzięłam głęboki wdech. Wpakowałam nas w bagno ,a teraz muszę jakoś wyciągnąć. I to szybko. W chwili gdy otworzyłam oczy ,usłyszałam za nami kobiecy głos.
-Raven Blackwood, Alan Hunter- momentalnie się odwróciliśmy, głos należał do płomiennorudej kobiety, Alan mocniej ścisnął mnie za rękę co wywołało że zaniepokoiłam się jeszcze bardziej- Esmeralda Cavendish- przedstawiła się i uśmiechnęła przyjaźnie, jednak jej oczy były pełne chłodu- długo każecie na siebie czekać, ale cieszę się że was widzę młodzi łowcy. Usiądźmy proszę- zaproponowała i nie czekając na naszą reakcje poprowadziła nas do ciemnego stolika z kanapami. Nie wiedziałam dlaczego czarownica chce z nami gadać, powinniśmy coś zrobić aby się wydostać ale już wystarczająco nawywijałam a więc posłusznie poszłam z Alanem.
-Czemu zawdzięczam waszą wizytę?- spytała słodko Esmeralda
-Przecież doskonale wiesz- odparował Alan.
-Dlaczego nas wpuściłaś?- spytałam.
-Niegrzecznie byłoby kazać wam wracać- wymigała się od odpowiedzi. Do stolika podeszła młoda dziewczyna i postawiła szklanki z jakimś drinkiem ładnie podanym, aby najmniej miałam nadzieję że to był drink. Tak czy siak nie miałam zamiaru tego sprawdzać.

<Alan?> sorki że krótkie i jeszcze tyle czekałaś ale wena mnie opuściła :(

Od Rayan'a CD Azero

Wiedziałem że Klara nie wystawiła mnie do wiatru, i że w klubie spotkam wampira i wilkołaka. Ich dziwny sojusz był niepokojący dlatego rozumiałem dlaczego Joseph'owi zależało by dowiedzieć się co kombinują.
Ustałem kawałek dalej i nasłuchiwałem. Czasem najprostsze rozwiązania są tymi najlepszymi. Zaskoczyła  mnie Azero, która podeszła do mnie i pociągnęła mnie za sobą na kanapę kawałek dalej. Przykrywka może by wypaliła gdyby ona nie była Succubusem i gdybym mógł skupić się na własnym zadaniu.
Starałem się trzymać od niej z daleka. Przecież wiedziałem jak działają te gatunki demonów. A w jednej chwili wszystko szlak trafił. Była blisko o wiele za blisko. Zatracałem się w chwili zapominając o bożym świecie. Tak w tej chwili nie myślałem mózgiem. A ona sama prowokowała. Przynajmniej nie musieliśmy martwić się o wiarygodność przykrywki.
- Rayan chodź mamy mało czasu - powiedziała schodząc mi z kolan. Poprawiła ubranie które podjechało jej do góry. Czułem się jak bym wybudzał się z transu. Przypominając sobie po co ten cały cyrk. Spojrzałem na puste miejsce gdzie jeszcze przed chwilą bo to chyba była chwila siedział Stanley i Asai. Nie dość że nie usłyszałem nawet słowa z ich rozmowy to jeszcze dałem im wyjść. 
- Zwiali? - fuknąłem - Świetną przykrywkę wymyśliłaś, naprawdę.
- Oh no ja wiem, że moje przykrywki są najlepsze dlatego dowiedziałam się o jakiejś akcji niedaleko stąd, oni też powinni tam być, więc chodź i się nie buntuj cukiereczku. Przecież wiem że ci się podobało. - Uśmiechnęła się uroczo i ruszyła przed siebie. A ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Zacząłem nawet żałować że wszystko tak szybko się skończyło, że nie możemy iść do niej lub do mnie i dokończyć tego co zaczęliśmy.
Dlaczego musiałem trafić akurat na Succubusa?
Zaczęliśmy iść na miejsce akcji. Azero dobrze podsłuchała. Przez całą drogę czułem wyraźny zapach alfy północnej i przywódcy klanu wampirów.
- Może na miejscu dowiesz się kto zabił wilkołaczycę. - zasugerowała
- Może... - byłem pewien że czegoś się dowiem ale nie byłem pewien czy czegoś o zabójcy.
Musieliśmy być ostrożni wampiry i wilkołaki mają wyczulone zmysły. A nie mogliśmy pozwolić by dostrzegli że ich śledzimy. Jakiś czas temu wkroczyliśmy w starą i mniej zaludnioną dzielnicę Vegas. Kiedyś były tu fabryki, dziś były to budynki grożące zawaleniem. Grunt czekał na jakiegoś przedsiębiorcę lecz każdy kto ma trochę mózgu w głowie nie próbował w to inwestować. Turyści nigdy nie zapuszczali się w te rejony.
- Choć - szepnąłem i pociągnąłem ją za sobą - musimy wejść do środka na zewnątrz za szybko nas wyczują.
Musieliśmy znaleźć dobre miejsce aby wszystko dobrze widzieć. Weszliśmy do jednej z fabryk. Zaczęliśmy wspinać się po schodach by dostać się pod dach.
- Życie demona musi być takie nudne skoro szukasz wrażeni? - dopytałem 
- Nie miałam pojęcia że wilkołaki są takie interesujące już wcześniej zwróciła bym na was uwagę...
- Teraz nic nie mów - poleciłem wychodząc z klatki schodowej i wchodząc do pomieszczenia.
Ściany były pokryte grafii, a wszystko co mogło być choć trochę cenne wyniesione. Podszedłem do otworu okiennego, a za mną podążała demonica. Na placu przed fabryką roiło się od wilkołaków i wampirów którzy stali obok siebie.
- Widziałaś coś takiego? - dopytałem szeptem dziewczyny
Była chyba równie zaskoczona co ja. Nie wyglądali jak by zaraz mieli rzucić się sobie do gardeł. Stali obok siebie i jeżeli im to przeszkadzało nie dawali tego po sobie poznać. W napięciu na coś wyczekiwali. Zacząłem nasłuchiwać lecz nic nie mówili tylko czekali. Chwile później podjechał samochód. A ze środka wysiadło czworo łowców.
Spojrzałem pytająco na Azero ale ta tylko wzruszyła ramionami. Robiło się co raz bardziej ciekawie.
- Ciesze się że przemyśleliście naszą propozycję - zaczął Asai podchodząc do łowców
- To chyba najlepsze rozwiązanie - odparł jeden z łowców
- Ten sojusz dużo zmienia. Musimy jeszcze porozmawiać z Felixem - dodał Stanley
- A co z tą nową watahą? - dopytała łowczyni
- Waleria nie jest zagrożeniem. Na pewno przystanie na sojusze. Czego nie mogę  powiedzieć o południowej. - odparł Stanley
- Jeżeli Felix przystanie na sojusz. Wataha południowa będzie musiała określić się czy jest z nami czy przeciwko nam. Już dawno temu powinniśmy zrobić z nimi porządek - oburzył się wampir
- Już są - ostrzegł Stanley
Cała północna wataha przemieniła się w wilki, łowcy wyciągnęli broń. I wtedy wyczułem zapach obcej watahy. Było ich około 200 liczniejsi niż nasza wataha.
Patrzyłem jak wampiry, wilkołaki i łowcy współpracują. Jak rozprawiają się z intruzami. I był bym głupi gdybym nie uznał ich za zagrożenie.
- Choć teraz łatwo uda nam się wymknąć - powiedziałem do dziewczyny
  < Azero?>

29.05.2018

Od Azero CD Rayan

- No wybacz, ale niestety to nikt z nas, a nawet gdyby to już by tego demona z nami nie było.
- Czemu jakoś ci nie wierze?
- Co to za pytanie? Jestem demonem, temu mi nie wierzysz skarbie.
- Dobra nieważne.
Spoglądałam na zdenerwowanego Rayana z powrotem kierującego się do klubu. Hmm... Idzie do klubu, tak? Nie sądziłam, że lubi imprezy. No co mi tam, pójdę za nim może stanie się coś ciekawego. Zamówiłam przy barze drinka i ruszyłam w kierunku strefy VIP gdzie zazwyczaj przesiadują ważniejsze osoby głównie nadnaturalni. Zajęłam wolny stolik i przyglądałam się ludziom w klubie. Szczególną uwagę zwróciło mi dwóch przystojnych facetów rozmawiających gdzieś z boku. Nie, najdziwniejsze było to iż niedaleko mnie stał Rayan i bacznie się im przyglądał, tak że zwracał zbyt dużą uwagę. Pomóc nie pomóc? Ehh... Wkurzy się na mnie jeszcze bardziej, ale z drugiej strony jeżeli to jest jego szukanie zabójcy czy czegokolwiek innego to źle do tego podchodzi. Podeszłam do bruneta i pociągnęłam go na kanapę niedaleko z widokiem na rozmawiających mężczyzn. Posadziłam zaskoczonego Rayana na meblu samej siadając obok i kładąc mu rękę na udzie.
- Połóż mi rękę na talii - szepnęłam do ucha zaskoczonemu brunetowi - Rób co mówię, staram się pomóc.
- Niby w czym chce mi pomóc demonica?
- W obserwowaniu tamtych gości? Słabo mi się zrobiło gdy zobaczyłam jak stoisz praktycznie na środku i się w nich wgapiasz, więc łaskawie rób co mówię, bo nie wyjdzie twoja przykrywka.
Rayan spoglądał na mnie dziwnie, ale mimo wszystko zrobił co mu kazałam. Oparłam się na jego klatce piersiowej przerzucając jedną nogę przez jego kolano. Czułam jak Rayan miał trudności, aby skupić się na tamtej dwójce jednak od czego byłam ja? Co prawda to prawda nie mam tak dobrego słuchu jak likanie ale coś tam usłyszeć potrafię. Przez dobre kilka minut przesłuchiwałam się mężczyznom, aż nie usłyszałam jak mówią o jakiejś akcji dość niedaleko po czym wyszli z klubu. Takich informacji chyba szukał Rayan, więc pora się stąd zwijać.
- Rayan chodź mamy mało czasu - powiedziałam schodząc z brunetka i ciągnąć go w stronę wyjścia.
- Zwiali? Świetną przykrywkę wymyśliłaś, naprawdę.
- Oh no ja wiem, że moje przykrywki są najlepsze dlatego dowiedziałam się o jakiejś akcji niedaleko stąd, oni też powinni tam być, więc chodź i się nie buntuj cukiereczku. Przecież wiem że ci się podobało.
Uśmiechnęłam się do Rayana uroczo i ruszyliśmy na miejsce akcji. Szczerze nawet nie wiem gdzie trafimy, nie byłam jeszcze w okolicy podanego adresu.
- Może na miejscu dowiesz się kto zabił wilkołaczycę.
- Może...
Po kilkunastu minutach w końcu dotarliśmy na miejsce. Szczerze niekoniecznie obchodziło mnie co się dzieje, ale jeżeli to coś poważnego to będę musiała to zgłosić, wolę być przygotowana na ewentualne ataki.
<Rayan?>

27.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

Wyszedłem z domu demonicy mając nadzieje że nie będę musiał więcej razy jej widzieć. Nie wiem w co ona grała ale wolałem trzymać się od niej z daleka. Zacząłem mieć do niej jakąś słabość. Nie chciałem by zaczęła to wykorzystywać. Już przecież zdradziłem swoją watahę nie pozbawiając jej życia i ich nie ostrzegając. Za to mogłem zostać uznany za zdrajce i wyrzucony z watahy lub znając alfę stracić życie. Śmierć Rubi to moja wina. Jedno było pewne nie mogłem pozwolić aby ktoś wyczytał to z moich myśli. Musiałem ukrywać myśli które łączyły mnie z jej śmiercią i demonami.
Zapewne wszyscy już zaczęli zbierać się w hotelu należącym do Joseph'a. A kilku kretynów którzy byli na tyle głupi żeby odraz wrócić straciło życie. Nie miałem ochoty na wykłady alfy i jego podły humor więc zamiast udać się do hotelu poszedłem do własnego domu.
Pierwsze pomieszczenie jakie odwiedziłem była kuchnia. Zawsze zaopatrywałem lodówkę po brzegi. A już na pewno kiedy zbliżała się pełnia. Kiedy lodówka była pusta, a ja w końcu przestałem odczuwać głód. Pozbyłem się ubrań Azero. Zasłoniłem okna i miałem w zamiaru odespanie nocy kiedy usłyszałem otwierane drzwi. Przestałem je zamykać jeżeli ktoś chciał dostać się do środka zamek w drzwiach go nie zatrzyma. Wyczułem zapach tytoniu i Joseph'a. Zakryłem głowę poduszką i zamierzałem go zbagatelizować. Jednak on nie zamierzał mi tego ułatwiać.
- Gdzieś ty był?! - wrzasnął stając w progu
- Śpię - mruknąłem w odpowiedzi
- Kim oni byli? Jakim cudem udało im się was zaskoczyć? I skąd wiedzieli o moich planach? - wrzeszczał, tym razem wyżycie się na kilku osobach nie uspokoiło jego furii. - Tylko ty wiedziałeś o tym wcześniej
- Myślisz że chciałem ci zaszkodzić? - dopytałem podnosząc się i nie spuszczając go z oka. Wiedziałem po co tu przyszedł. Jeżeli uznał że stoję za pokrzyżowaniem jego planów przyszedł tylko w jedym celu.
- Przecież nie podobało ci...
- I myślisz że był bym wstanie zagrozić tobie i całej watasze? - przerwałem mu
- Sam mówiłeś że wiesz o zaginionych Stanley'a - warknął, a jego oczy zmieniły barwę. Ostrzegając przed przemianą
- To o niczym nie świadczy. Każdy kto potrafi słuchać mógł się o tym dowiedzieć. - warknąłem - oszalałeś.
- Mam cię na oku - ostrzegł - jeżeli dowiem się że jesteś dla mnie zagrożeniem zabije cię. A teraz dowiedz się co kombinuje Stanley i Asai
Odwrócił się na pięcie i opuścił mój dom. Kiedy upewniłem się że w domu nikogo nie ma walnąłem się z powrotem na łóżko tylko nie bardzo mogłem usnąć. Wiedziałem że Joseph nie rzuca słów na wiatr. Zacząłem bać się o własne życie. Jakie mam szanse w starciu z całą watahą. 
***
Obudziłem się zdezorientowany nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem. Spojrzałem na zegarek. Przespałem cały dzień. Nie chciałem wystawiać cierpliwość alfy więc wziąłem prysznic i szybko wyszedłem z domu po drodze wybierając numer do swojej informatorki z watahy północnej. Była jedną z pierwszych nowicjuszek którą musiałem uczyć. Kiedy dowiedziałem się że Joseph chce ją zabić pomogłem jej uciec przed jego gniewem. 
- Hej Klara - przywitałem się jak usłyszałem zaspane Halo
- Rayan? Miałeś nie dzwonić. Mogę stracić życie przez ciebie - zaczęła szeptem
- Moje życie też jest zagrożone - wyznałem - mam kłopoty musisz mi pomóc.
- Nie mogę - szepnęła
- Powiedz mi tylko gdzie i kiedy Stanley ma spotkać się z Asai
- Skąd...? Eh dziś o 22 w klubie w centrum
Rozłączyłem się i zacząłem iść do wyznaczonego miejsca. Jeżeli chciałem przeżyć musiałem zadowolić alfę, która przestała by podejrzewać mnie o zdradę. Byłem już na miejscu i miałem wchodzić do środka kiedy wyczułem Azero za nim ją zobaczyłem.
Nie wierze
Zacząłem iść w jej stronę. Z nią też musiałem wyjaśnić kilka spraw. Na przykład o co chodzi Felixowi? Dlaczego wielki demon bo takim tytułem cieszył się Felix miał by przejmować się śmiertelnikami i wilkołakami.
I dlaczego demonica ciągle na mnie wpada.
- Znowu się widzimy - mruknąłem podchodząc do niej - śledzisz mnie?
- Jesteś całkiem niezły fakt ale świat nie kręci się wokół ciebie skarbie
- Powiedzmy że ci wierze - przyznałem - Więc co tu robisz?
- Dziwne pytanie - wypaliła - przecież to klub
- Wiesz już kto stoi za śmiercią wilkołaczycy? - dopytałem - chcemy ją pomścić więc jeżeli Felix nie chce wojny niech odda nam tego kto ją zabił.
Przyprowadzenie demona odpowiedzialnego za śmierć wilkołaka też zapewne ucieszyła by alfę.
Ależ ja nisko upadłem 
< Azero?>

Od Alana CD Isleen

Moja ulga spowodowana zobaczeniem dziewczyny żywej szybko prysnęła kiedy podszedłem do niej nie zważając na wrzaski czerwonowłosego gościa który żywcem był pożerany przez ogara. Leen wyglądała okropnie była ubrudzona krwią, że ciężko miałem oszacować jej stan. Dopiero gdy się odezwałem okazała jakiekolwiek zainteresowanie.
- Alan? - Szepnęła ledwo słyszalnie
- Tak, to ja - uspokoiłem ją kucając obok niej. - Wyglądasz okropnie. Chodź, zabieram cię stąd. Chciałem wziąć ją na ręce ale odepchnęła moją dłoń
- Poczekaj... - wyszeptała z wysiłkiem -  Vincent...I...Dziew...Ta...Dziewczyna...Są...Tutaj...
- Co? Vincent i Ginna są tutaj? - Dopytałem. Na co Leen pokiwała głową. To było zbyt proste. Lecz nie zamierzałem narzekać. - Wiesz co z nimi? - dopytałem, lecz dziewczyna już nic nie odpowiedziała. - Leen? - Dziewczyna przestała kontaktować. Martwiłem się o nią. 
Nie było czasu musiałem wynieść ją stąd. Nie wiadomo czy czarowników nie było więcej.
Podniosłem ją z ziemi, a dziewczyna straciła przytomność.
- Ortros - bo tak postanowiłem nazwać ogara. Nie powinienem dawać mu imienia ogar to nie wyrośnięty pies - zostaw te kości. Idziemy. Znajdź.. - zastanowiłem się chwile by obrać w słowa kogo ma szukać.
Lecz on nie czekał powąchał w powietrzu i ruszył przed siebie. Jak by doskonale wiedział co miałem na myśli. Jeszcze dużo musiał bym się nauczyć o ogarach, nie było wątpliwości że odbierają myśli własnego pana. Choć ja nie wiedziałem jakimi słowami przekazać mu polecenie on już zaczął je wykonywać. Posiadanie ogara ułatwiało wiele spraw. A ja zacząłem przyzwyczajać się do tego luksusu za co musiałem się przeklinać. Osobiście musiał bym spędzić parę godzin na znalezienie Lenn, a później Vincenta i Ginne. A fakt że był to stary dworek miał również wiele przejść dla służby. Więc mogło by okazać się również że w ogóle bym ich nie znalazł.
Dałem się prowadzić Ortros'owi. Który doskonale wiedział gdzie zmierza. Źle to rozegrałem. Motorem nie zawiozę Leen do domu. A jak Vincent i Ginna będą w podobnym stanie? Ogar kilkukrotnie zatrzymywał się przed jakąś ścianą, a ja musiałem szukać ukrytej dźwigni otwierającej drzwi. W końcu zatrzymał się przed drzwiami i zamerdał ogonem.
- Dobry pies - delikatnie położyłem Leen na podłodze podkładając jej pod głowę własną kurtkę. - Pilnuj jej Ortros  - O dziwo oboje szybko przywykliśmy do imienia które nadałem mu w myślach. Nie chciałem aby ogar za mną łaził, a imię pozwalało mi traktować go bardziej jak psa. Położył się obok niej i wiedziałem że zabił by nawet mysz która przemknęła by się zbyt blisko.
Tą samą nitką otworzyłem drzwi do pomieszczenia gdzie miał być przetrzymywany Vincent miałem nadzieje że będzie z nim Ginna.
Drzwi ustąpiły z hukiem, a ja ostrożnie wszedłem do środka. Mógł być tam ktoś kto ich pilnuje. A nawet jak nie. Oboje byli łowcami mogli się uwolnić i wziąć mnie za jednego z nich. Nigdy nie lekceważ wroga i własnego jeńca.
Musiałem przyzwyczaić wzrok do ciemności panujących w pomieszczeniu bez okien. Oboje byli przykuć łańcuchami do ściany na przeciwległych ścianach. Nie udało im się uwolnić ktoś dobrze się przygotował.
- Vincent - wymówiłem imię wuja podchodząc do niego. Podniósł głowę do góry. Spojrzałem również na Ginne nie byli w o wiele lepszym stanie od Leen lecz znosili to znacznie lepiej. Do bólu można się przyzwyczaić. Można wytrenować sobie odporność.
- Co ty tu robisz kretynie?! - wrzasnął Vincent piorunując mnie wzrokiem
- A gdzie jakieś dzięki za ratunek? Ciesze się że cie widzę? - mruknąłem rozglądając się po celi
- Oni chcieli cię tu zwabić nie mam czego się cieszyć przecież im się udało. Spadaj stąd! - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jak przystało na głowę rodu.
- Nie ruszam się bez was. - zaoponowałem -  Z tobą wszystko w porządku? - Spytałem na co pokiwał twierdząco głową - zobacz co z Ginną
Ginna była dla niego jak córka. Zależało mu na niej, więc czarownicy wykorzystali jego słabość. Dziwił mnie tylko fakt że mimo to mnie nie wydał. Nie wiedziałem czego ode mnie chce sabat ofiarny, ale miałem pewność że to było skierowane do mnie. Na pewno starali się złamać Vincenta i dowiedzieć się gdzie mieszkam.
Zostawiłem go i podszedłem do nieprzytomnej Ginny.
- Ginna - poklepałem ją delikatnie po policzku
Z jękiem odzyskała przytomność. Ręka za którą była przykuta do ściany na pewno była złamana.
- Al? - szepnęła zdezorientowana - co ty tu robisz? - jęknęła powstrzymując krzyk, tak jak w przypadku Leen nie miałem czasu ani możliwość na oszacowanie jej ran.
- Przyszedłem po was - odparłem - zaraz was stąd zabiorę - obiecałem. Wstałem i  wróciłem do Vincenta.
Skoro nie zdołali się uwolnić łańcuch musiał być zaczarowany. A ja musiałem dowiedzieć się z jakim czarem mam do czynienia i spróbować je jakoś zniszczyć. Nie chciałem praktykować na łańcuchu Ginny.
Łańcuch był srebrny więc zapewne goszczą również wilkołaki. Miał również kilka symboli na których się nie znałem. To była czarna magia do której tylko nieliczni mają dostęp. Spróbowałem więc czar pokonać czarem chociaż wątpiłem by się udało. Wyciągnąłem nitkę otwarcia i oplątałem łańcuch. Czekałem chwile ale nic się nie działo. Ostatecznie to nitka pękła, a łańcuch ani drgnął. Spróbowałem jeszcze z kilkoma magicznymi przedmiotami ale na próżno. Łańcuch był niezniszczalny.
- Spróbuje go stopić - ostrzegłem, kiedy wszystkie inne pomysły szlak trawił. Vincent tylko skinął głową.
Dotknąłem łańcucha i przesłałem całą moc na niego. Choć łańcuch nagrzał się do niewyobrażalnych temperatur Vincent nawet nie mruknął. Był Hunter'em. Wszyscy mamy odporność na ogień. Więc jego skóra nawet nie miała zaczerwienienia.  Jeżeli okaże się to jedynym sposobem na zniszczenie łańcucha ciężko będzie z łańcuchem Ginny. Ona nie ma tej odporności.
Łańcuch stopił się jakieś 5 minut później, a Vincent od raz wstał i podszedł do dziewczyny odgarniając jej z czoła mokre kosmyki włosów.
- To jedyny sposób - szepnąłem, Vincent ścisnął ją opiekuńczo.
Ginna pokiwała głową i wymusiła uśmiech. Potrafiłem doskonale odczytywać jej emocje, myśli. Dlaczego Vincent tak wszystko skomplikował? Byliśmy rodzeństwem, najlepszymi przyjaciółmi, partnerami w walce. A przez niego teraz oboje czuliśmy się nieswojo we własnym towarzystwie.
- Ufasz mi? - spytałem tak jak kiedyś za starych dobrych lat kiedy to jeszcze nie byliśmy zaręczeni.
Ginna uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Sprawnym ruchem wykręciłem jej złamaną rękę. Wrzasnęła z bólu i straciła przytomność. Właśnie na tym mi zależało. Nie dał bym rady torturować jej przez 5 minut i słuchać jej wrzasków.
Wszystko poszło sprawniej, gdyby tylko w powietrzu nie czuć było palone ciało. Łańcuch odpuścił lecz jej nadgarstek wyglądał okropnie spalony nie mal do kości.
Vincent wziął ją na ręce. I wyszliśmy na zewnątrz gdzie nadal leżała nieprzytomna Leen i pilnujący ją Ortros.

****

Wróciliśmy do mieszkania Collinsa. Mój pokój mieścił się na poddaszu ale był na tyle mały że zapewne nie zmieścili byśmy się tam wszyscy. Lecz stary profesor zapewnił że to nie jest dla niego problem i może udostępnić nam cały dom. Bo cały dzień i tak spędza w antykwariacie. A po zamknięciu dawał korki z mitologi Erice Fallen. Podobno odkąd wpuścił ją do domu w środku nocy i dał jej mały wykład na temat erynii bardzo się zaprzyjaźnili, a on zaczął traktować dziewczynę jak wnuczkę. Chciałem ją poznać. Zwłaszcza że było duże prawdopodobieństwo że była córką Vincenta. Jednak dziś nie miałem do tego głowy. Miałem ważniejsze priorytety.
Wszystkie ogary gdzieś zniknęły ale Ortros wszedł z nami do mieszkania i położył się przy moich nogach. Dlaczego ja nigdy nie przygarnąłem sobie psa?
Vincent patrzył na niego pogardliwym spojrzeniem a ogar nie był mu dłużny jak by wyczuwał ciężką atmosferę.
- Czy ty jesteś normalny?! - wrzeszczał Vincent - jak mogłeś paktować z Belet'em
To był temat wywołujący emocje. Vincent ochrzaniał mnie i zapewniał że rodzice w grobie się przewracają. A ja zapewniałem że gdyby było inne wyjście na pewno bym z niego skorzystał. Co on myślał że paktowałem z demonem dla przyjemności?
Po chwili dołączyła się Ginna która próbowała załagodzić naszą kłótnie. Lecz jej wtrącanie się jeszcze bardziej mnie irytowało.
I pewnie ktoś by ucierpiał gdyby Isleen nie odzyskała przytomności. Ta to ma dopiero wyczucie czasu.
Cieszyłem się że zmieniła temat i mogłem choć na chwile zapomnieć o Belecie i o trzech przysługach.
Leen pokazała nową umiejętność którą na dobyła. Dobrze że jest coś czym będzie mogła się bronić. Wizje były pomocne ale nie praktyczne. Ale również mnie to martwiło. Leen była silna, za silna. Jej moc niszczyła ją, a jak użyje ją za dużo może nawet umrzeć. Jej moc może również wymknąć się spod kontroli. Powinna zacząć ćwiczyć samokontrole i to jak najszybciej, a najlepiej gdyby znalazła kogoś ze swojego rodu. Kto by jej w tym pomógł.
Ten krótki pokaz porządnie ją wyczerpał. Nie chciała się do tego przyznać ale położyła się i przymknęła oczy. Chciałem dać jej pospać więc kontynuację naszej kłótni odbywaliśmy szeptem. Ginna chyba również usnęła na fotelu. Albo tylko udawała. Tak byłem dupkiem nie powinienem traktować ją w ten sposób. Nie powinienem winić ją za decyzje Vincenta.
- Alan? - Mruknęła nagle Leen
- Tak? - Przerwałem kłótnie z Vincentem i oboje podeszliśmy do dziewczyny.
- Skoro twoim ojcem jest ten cały Belet, to znaczy, że ja też mam takiego anielskiego ojca? - Zapytała - A więc kto jest moim anielskim ojcem?
Oczekiwała odpowiedzi. Pochlebiało mi że traktuje mnie jak encyklopedię która zna odpowiedź na wszystkie pytania. Ale nie jestem bogiem i nie znam wszystkich rodów.
- Dowiemy się - obiecałem - i dowiemy się co spotkało twoją rodzinę tylko musisz dojść do siebie.

****

Wszyscy byli zmęczeni. Ginna zajęła mój pokój na poddaszu. Vincent pokój gościnny obok sypialni pana Collinsa. A Leen nadal spała na kanapie w salonie. Patrzyłem na nią z fotela na którym siedziałem. Nie chciałem jej budzić ale potrzebowałem z kimś pogadać. Z kimś kto niczego ode mnie nie oczekuje. Posłuszeństwa jak Vincent, czy dalszej przyjaźni mimo tego co się stało jak Ginna.    Pod moimi nogami siedział Ortros i dawał głaskać się po głowie.
Wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliłem go zaciągając się tytoniem.
Leen obudziła się około 4 nad ranem. Wyglądała już o wiele lepiej.
- Jak się czujesz? - dopytałem podchodząc do łóżka
- Lepiej - przyznała - siedziałeś tu całą noc?
- Nie dopiero co przyszedłem - skłamałem. Nie chciałem by uznała mnie za jakiegoś psychopatę - staram się unikać Ginny i Vincenta. Więc idź pod prysznic i spróbujemy dojść do tego kto jest twoim anielskim ojcem.
Nie sprzeciwiała się. Wyjaśniłem jej gdzie jest łazienka. Sam wyciągnąłem kilka rodzinnych pamiętników i spróbowałem znaleźć coś o wieszczkach wśród łowców. Może łatwiej było by mi gdybym znał jej nazwisko. Ale nie chciałem się tak łatwo poddawać.
Wziąłem kolejny pamiętnik kiedy Ortros szturchnął mnie nosem. Spojrzałem na niego. W pysku trzymał jakiś zwój. Miałem złe przeczucia mimo to wziąłem od niego pergamin. Wiedziałem że to wiadomość od Belet'a.
Przełamałem pieczęć z zaschniętej krwi i rozwinąłem gruby papier miałem dziwne przeczucie że to jednak ludzka skóra. Kartka była zapełniona czerwonym tuszem. Który równie dobrze mógł by być krwią. Pominąłem to co nie miało znaczenia. I zacząłem czytać pierwszą przysługę którą miałem dla niego wykonać.
" ...Na mocy paktu zobowiązujesz się do wypełnienia trzech przysług.
Przysługa 1
Niebiański głupiec Archanioł Gabriel jest o krok od upadku. Więc masz znaleźć i dostarczyć mi powód jego zguby. Jednego z jego potomków. 
Jeden z ogarów towarzyszyć ci będzie aż spłacisz swój dług... "

Darowałem sobie czytanie dalszej części najważniejszego się dowiedziałem. Miałem oddać Belet'owi Nefilim Gabriela.
Odłożyłem pergamin na stół i zacząłem zastanawiać się czy powinienem wypełnić przysługę. Nie chciałem zostawiać jakiegoś łowcę na łasce upadłych.
- Muszę wrócić do domu - usłyszałem głos Leen, spojrzałem na dziewczynę. Ciemne włosy owinęła ręcznikiem ale na sobie nadal miała ubrania brudne we krwi.
- Pójdę z tobą - zaproponowałem
- Coś się stało? - dopytała
Nim wymyśliłem jakieś dobre kłamstwo dziewczyna zainteresowała się pergaminem którego nie zdążyłem schować.
< Isleen?>
 

25.05.2018

Od Azero CD Rayan

Obudziły mnie promienie słońca dobijające się przez zamknięte powieki do moich oczu oraz dźwięki dochodzące z kuchni. Podniosłam się do siadu i rozejrzałam wokół przypominając sobie co działo się kilka godzin temu. No tak plama krwi na podłodze razem ze srebrnym łańcuchem. Była pełnia i zadeklarowałam się zatrzymać Rayana u siebie. Może przesadziłam z ilością srebra zamawiając ten łańcuch? Eh nie ważne. Wstałam z kanapy, na której nie mam pojęcia jak się znalazłam, i ruszyłam w stronę kuchni. No tak, Rayan zwiedzał moją lodówkę, w której praktycznie nic nie było oprócz moich ulubionych malin. Oparłam się o wyspę na środku kuchni i przyglądałam Rayanowi, który był w samym ręczniku, no i muszę przyznać, że ciało ma niezłe. Czyżby już zapomniał, że przebywa z succubusem?
- Wczoraj mówiłaś bym się rozgościł postanowiłem skorzystać. Jak minęła ci noc? Bo moja była wręcz cudowna.
- Nie przesadzaj Rayan, lepiej było trochę pocierpieć niż mordować każdego w okolicy. Poza tym mi się podobają takie widoki, mogę cię częściej wiązać na noc.
Uśmiechnęłam się flirciarsko na samą myśl jak na pewno się zarumienił i speszył uświadamiając sobie po raz kolejny z kim przebywa w jednym pomieszczeniu. Podeszłam do niego i wychyliłam się zza jego pleców spoglądając mu w twarz. Brunet odsunął się delikatnie i pewnie miałam tego nie zauważyć, no trudno nie wyszło.
- Spokojnie nie mam zamiaru cię zgwałcić, chyba że będziesz chciał.
Rayan spojrzał na mnie lekko zmieszany.
- Wiesz ja już muszę chyba iść...
- W ręczniku tak? Nie chcesz chyba wywołać u każdego palpitacji serca na twój widok? Zaczekaj zaraz ci coś przyniosę.
Mijając Rayana delikatnie musnęłam palcami jego dłoń po czym skierowałam się do sypialni, w której mieściła się mała lecz przestronna garderoba. Otworzyłam jedną z szafek i poszperałam w stercie ubrań wybierając chyba najlepiej pasujące rozmiary. Wróciłam do brunetka po czym wręczyłam mu wzięte ubrania.
- Proszę bardzo, powinno pasować.
Rayan spojrzał na mnie dziwnie po czym zapytał:
- Czemu to robisz? Masz w tym jakiś cel prawda?
- Ja? Skądże. Co ci przyszło do głowy? Ja cie tylko powstrzymałam przed rozpętaniem rzezi, to samo reszta zrobiła z twoją watahą.
- Zginęła jedna z nas! Nie udawaj, że nic o tym nie wiesz. To na pewno sprawka Felixa.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, które szybko zostało zastąpione złością.
- Słuchaj no wilczku, nikt z nas nie miał prawa zabijać kogoś od was rozumiesz? Oberwaliby wszyscy z kasyna, gdyby ktoś to zrobił, a uwierz nikt z nas nie ma zamiaru nawet połowicznie sprawdzać jak to jest w piekle, a w szczególności ja - w miarę mojego wywodu przybliżałam się do Rayana, który cofał się powoli widząc jak moje oczy przybierają czarną barwę - Zatem doceń to, że powstrzymaliśmy zamianę prawie połowy Vegas w wilkołaki. Inaczej rozpętałaby się wojna, która ogarnęłaby wszystkich nadnaturalnych z całego świata.
Byłam niezwykle wściekła co rzadko mi się zdarza jak na demona. Odwróciłam się od Rayana i poszłam do sypialni zamykając za sobą drzwi. To ja tu próbuje ratować świat przed wojną razem z Felixem, a ten mi mówi, że to my zabiliśmy jakiegoś likana. Śmiechu warte! Położyłam się na łóżku patrząc w szary sufit nade mną. Po kilku minutach usłyszałam jak Rayan wychodzi z mieszkania, wiec wstałam i podeszłam do barku w salonie, by napić się czegoś mocniejszego. W międzyczasie zabrałam łańcuch i wrzuciłam go do dużej miski z wodą, aby zeszła z niego krew. Po wypiciu dwóch szklanek wódki ruszyłam po mopa i pozmywałam wszystko co mogłam z podłogi. Pozbierałam szkło z rozwalonego stolika i resztę rzeczy których na pewno nie powinno być na podłodze. Posprzątałam następnie kuchnie i stwierdziłam, że muszę iść zrobić małe zakupy. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w podziurawione dżinsy i krótki top z ozdobnymi wstążkami. Rozczesałam włosy po czym ubrałam swoje szpilki wraz z czarnym kapeluszem i zabierając torebkę wyszłam z mieszkania. Po kilkunastu minutach znalazłam się w supermarkecie szukając najpotrzebniejszych rzeczy. Zapłaciłam przy kasie i poszłam w stronę powrotną. Po drodze dołączył do mnie Carmon.
' Wszyscy zostali powstrzymani jednak kilkanaście osób zostało przez nich zadrapanych lub ugryzionych'
- Ehh, chociaż tyle, mogło być o wiele gorzej. Zajdziemy potem do Felixa.
' Jasne. Czekaj czy ja wyczuwam to o czym myślę?'
- Tak Carmon to twoje ulubione owoce i czekolada jak wrócimy dam ci to do zjedzenia.
Carmon wyraźnie ucieszył się. z mojej propozycji, jakoś jego ulubionym daniem są owoce w czekoladzie, nie wiem kiedy ich spróbował ale po prostu je uwielbia.

***

Niedługo będzie wieczór, wiec standardowo zmierzałam do jakiegoś klubu by trochę się wyluzować. Niestety po drodze spotkałam osobę, której nie spodziewałam się tutaj widzieć. To był Rayan, który zmierzał w moją stronę. Czego on znowu chce?
<Rayan?>

23.05.2018

Od Isleen CD Alana

Już prawie chwyciłam za klamkę, gdy mężczyzna złapał mnie za włosy i pociągnął w dół. Sapnęłam z bólu spowodowanego upadkiem. Czerwonowłosy złapał mnie za gardło i przyszpilił do ściany. Kopałam i szarpałam się, ale niestety na darmo. Nagle z zewnątrz zaczęły dobiegać krzyki. Mężczyzna wyciągnął zdecydowanym ruchem szkło, które mu wcześniej wbiłam i podszedł do okna. Wydał z siebie głośne westchnienie, spowodowane tym, co zobaczył przez okno. Spróbowałam się podnieść, ale byłam za słaba. Poza tym czerwonowłosy wcześniej postanowił trochę mnie pociąć nożem - ot tak, dla zabawy, no i oczywiście wciąż byłam wykończona po skorzystaniu z mojej nowej umiejętności. Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, a do pokoju wpadł... pies? Nie wiem, ale było ogromne. W pierwszym momencie myślałam, że to coś trzyma z osobami odpowiedzialnymi za porwanie mnie, ale moje wątpliwości szybko się rozwiały, gdy bestia rzuciła się do gardła czerwonowłosego mężczyzny. Gdy bestia zajmowała się mężczyzną, ktoś jeszcze wszedł do pomieszczenia. Nie widziałam kto, byłam cholernie zmęczona. Spróbowałam skupić wzrok na podchodzącej do mnie postaci, ale to niestety nie pomogło.
- Leen wszystko w porządku? - Spytał. - Nic ci nie jest? - Chwila, ja znam ten głos. Poza tym tylko jedna osoba mnie tak nazywa. No, w końcu jak do tej pory gadałam z tylko jedną osobą.
- Alan? - Szepnęłam zmęczonym głosem.
- Tak, to ja. Wyglądasz okropnie. Chodź, zabieram cię stąd. - Powiedział.
- Poczekaj. - Odepchnęłam go delikatnie. - Vincent...I...Dziew...Ta...Dziewczyna...Są...Tutaj... - Wysapałam.
- Co? Vincent i Ginna są tutaj? - Pokiwałam słabo głową. Naprawdę nie miałam już na nic siły. Alan chyba jeszcze coś mówił, ale nie słyszałam już co. Poczułam tylko jak chłopak mnie podnosi i zapadła dla mnie całkowita cisza i ciemność.

~~~***~~~

Obudziła mnie głośna rozmowa. Bez wątpienia kłóciło się gdzieś obok mnie dwóch facetów. W tym jeden z nich miał wyjątkowo wkurzający głos. Alan. Po chwili dołączył do nich cichszy, kobiecy głos. Nagle Alan wydarł się niemiłosiernie, a moja głowa miała chyba za chwilkę eksplodować.
- Zamknij się idioto, czego się drzesz od rana? - Warknęłam najgłośniej jak potrafiłam. Nagle rozmowy ucichły i po chwili poczułam, jak ktoś siada obok mnie na...łóżku? Sofie? Nie mam pojęcia, ciągle nie miałam zbytnio siły i ochoty, by otworzyć oczy.
- Leen? Jak się czujesz? - Usłyszałam znajomy głos Alana.
- Jak gówno, wszystko mnie boli, a tak poza tym to masz niesamowicie denerwujący głos, wiedziałeś o tym? - Rzuciłam uszczypliwie. Jasne było to, że ja jeszcze nie zapomniałam naszej poprzedniej kłótni.
- Cóż, widzę, że nie jest z tobą tak źle i niepotrzebnie się martwiłem. - Zaśmiał się cicho. Chwila, martwił się? O mnie? Hmmmm... Nikt się o mnie nie martwił od... Bardzo dawna, no i właśnie to było dziwne.
W końcu otworzyłam leniwie oczy i zaczęłam się rozglądać. Leżałam na sofie, a obok mnie siedział Alan, którego twarz było pierwszym, co zobaczyłam. Nagle naszła mnie ochota na to, by dać mu w twarz, ale postanowiłam, że jednak tego nie zrobię. W końcu mnie uratował, a nie chciałabym by znowu mnie tam zaniósł czy coś...
- Witaj. - Usłyszałam głos mężczyzny, który stał nieopodal sofy. - Nazywam się Vincent, jestem wujem tego pajaca. - Powiedział, a ja od razu go polubiłam.
- Czyli byli w tym samym budynku? - Przeniosłam spojrzenie na Alana, a ten skinął twierdząco głową. Nieopodal w fotelu siedziała dziewczyna. Jak się domyśliłam to była to Ginna. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w twarz chłopaka siedzącego obok mnie. Patrzenie i wściekanie się na niego było o wiele lepszą opcją niż uśmiechanie się do obcych ludzi. Tak, jestem w 100% aspołeczna. Mam tylko nadzieję, że ona źle tego nie odbierze.
- W ogóle to... - Zaczęłam. - Jakim cudem się tam dostałeś i co to była do diaska za bestia, która rozszarpała tego czerwonego gada? - Zapytałam. Byłam szczerze ciekawa co per pan "Depresja" wymyślił. Alan niezręcznie podrapał się po karku. Zmrużyłam oczy. Coś przeskrobał.
- No właśnie, pochwal się co żeś odwalił. - Warknął Vincent.
- Alan? Co narobiłeś? - Zapytałam. Chłopak zacisnął usta, a ja zaczęłam się modlić o cierpliwość. "Spokojnie, daj mu chwilkę... Niech zbierze myśli i coś powie, nim dostanie od ciebie w twarz." mówiłam do siebie w myślach.
- No bo... Tak jakby to były ogary, a ja... Poprosiłem swojego ojca o pomoc. - Wydusił w końcu. Spojrzałam na niego zaszokowana.
- Jak to? Przecież mówiłeś, że twoja rodzina nie żyje i masz tylko wujka i... - Patrzyłam na niego zdezorientowana. Vincent i Ginna posłali mi zaskoczone spojrzenie. Alana tylko westchnął głośno.
- Tak, ale mówię o...Moim ojcu...W sensie tym anielskim ojcu. Belet to upadły anioł, teraz demon, no i mój ojciec, przez którego krew jestem nefilim. - Wyjaśnił. Zapadła cisza. Chwila, kiedyś babcia mi opowiadała różne bajki i kiedyś zapytałam ją, czym są demony. Powiedziała, że to chciwe, podstępne stworzenia, które nigdy nic nie robią za darmo. Czyli Alan mu zapłaci? Przekupił go czymś? Tylko czym?
- Skoro to demon....
- To chciał coś w zamian. - Powiedział Vincent, przerywając mi. Spojrzałam na Alana pytająco, a on westchnął.
- Zażądał ode mnie trzech przysług w tym świecie. - Westchnął po raz kolejny.
- Czemu mam wrażenie, że to cholernie źle? - Zapytałam.
- Bo tak jest. - Warknął Vincent. - Alan będzie musiał zrobić trzy rzeczy, których Belet sobie zażyczy. - Prychnął i usiadł w fotelu.
- Wpakowałeś się. - Powiedziałam.
- Owszem. - Mruknął.
- Dobra, na razie przerwijmy twoje męki. Muszę ci coś pokazać. - Powiedziałam, siadając.
- Co takiego chcesz mi pokazać? Mam dość niespodzianek na dziś. - Kolejne cierpiętnicze westchnienie.
- Po prostu patrz. - Tym razem to ja westchnęłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i w końcu dostrzegłam przydatną mi rzecz. Na stole leżała mała łyżka. Alan podążył za moim spojrzeniem, tak samo, jak Vincent i Ginna. Skupiłam się na przedmiocie i pomyślałam "Do mnie!", tak jak zrobiłam to wcześniej. Łyżka zadrżała i zaczęła się unosić. Tym razem postarałam się by przedmiot leciał wolniej niż poprzednio. Łyżka przyfrunęła do mnie i do Alana, po czym po chwili upadła na podłogę, przy nodze Alana.
- Wow... - Szepnął.
- No... - Powiedziałam. - Nie potrafiłam tego wcześniej. Znaczy... - Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam o mojej historii z dzieciństwa, gdy poruszyłam łyżkę i o tym, jak zraniłam czerwonowłosego. Ponownie zakręciło mi się w głowie, a z nosa znów zaczęła mi płynąć krew. Wspaniale, kolejna boląca umiejętność. Z jednej strony to fajnie. W końcu mam coś, czym będę mogła się w jakiś sposób obronić przed wrogami, no bo przecież wizjami nie ma mowy bym się obroniła, ale z drugiej strony będę musiała cierpieć podwójnie. Położyłam się jeszcze na chwilę, a Vincent i Alan zaczęli cicho dyskutować. Najwyraźniej chcieli dać mnie i Ginnie odpocząć. Vincent szybko się pozbierał, ale z dziewczyną, tak samo, jak i ze mną było trochę gorzej. Słyszałam, że dalej rozmawiają o Belecie. Czy ja też miałam anielskiego ojca? Jeśli tak, to kto nim jest?
- Alan? - Mruknęłam.
- Tak? - Przerwał rozmowę z wujem i obydwoje podeszli do mnie.
- Skoro twoim ojcem jest ten cały Belet, to znaczy, że ja też mam takiego anielskiego ojca? - Zapytałam. Alan skinął głową. - A więc kto jest moim anielskim ojcem?

< Alan? >

Od Alana CD Isleen

Mapa stanęła w płomieniach. Zaczęło się namierzanie. Czekałem cierpliwie patrząc jak mapa staje się co raz mniejsza. Z magią nigdy nic nie wiadomo zwłaszcza kiedy używa się jej nielegalnie nie będą czarownicą.
Szlak
Ogień stał się większy i całkowicie strawił mapę. Namierzanie się nie powiodło. Prawdopodobnie ten kto wyciągnął dziewczynę siłą z domu jest czarownicą albo korzysta z ich usług. Narzucili czary ochronne. Moja nielegalna magia nie jest wstanie się przez nie przedrzeć Nie jedna dobra czarownica pewnie nie dała by rady obejść czarów ochronnych. A to komplikowało sprawę.
Czas uciekał a ja nie wiedziałem co mam robić. Nie miałem żadnego planu ani punktu zaczepienia.
Brak powodzenia czaru namierzającego może być spowodowany że nie ma już kogo namierzać. Leen może już nie żyć. Szybko odsunąłem od siebie tę myśl. Pierwsza opcja zdecydowanie bardziej mi się podobała. Przecież nie zabili by jej. Jej dar jest zbyt rzadki by go zmarnować.
Wszystko to moja wina gdybym nie powiedział tego wszystkiego nie musiała by wracać do domu. Zapewne nadal włóczylibyśmy się bez celu po ulicach.
Westchnąłem im dłużej siedzę bez czynnie tym mam mniejsze szanse na znalezienie jej żywej. Przecież ona na pewno starała by się mnie uratować nawet gdyby nie miała żadnych szans. Taka już była.
Nie miałem czasu.
Odsunąłem dywan i meble pod ściany by mieć wolny środek. Podszedłem do szafki i wyciągnąłem kredę. Zanim zdążyłem się rozmyślić klęknąłem na podłodze i zacząłem rysować ogromny Heksagram na środku pokoju. Dookoła z soli narysowałem okrąg ochronny z runami. Trochę zaskakujący był fakt że Collins w kuchni miał jej kilogramy. Mieszkam tu już jakiś czas a nadal nie wiem ile ten facet wie. Sztyletem naciąłem skórę dłoni i zakończyłem wszystko kilkoma kroplami własnej krwi. Ustawiłem jeszcze cztery świece. I stanąłem z boku podziwiając własne dzieło.
Czy miałem wątpliwości?
Jasne. To była najgorsza możliwa opcja ale nie mogłem dłużej zwlekać.
Siłą woli zapaliłem świece. Moja krew uaktywniła runy i okrąg który rozbłysł jasnym blaskiem. Nie było już odwrotu. Otworzyłem przejście musiałem to dokończyć za nim wszystko szlak trafi a z otwartego przejścia wylezie coś znacznie gorszego. O ile może być coś gorszego.
- Ja Alan Hunter. Z rodu Hunter'ów. Pochodzących z Chicago z hrabstwa Cook w stanie Illinois. Przodek króla Salomona. Spod znaku Heksagramu, z mottem:  W czasie ciemności nawet aniołowie zostaną zniszczeni. Wzywam ciebie Belet upadły aniele. Królu piekła i władcą 85 legionów duchów. I żądam posłuszeństwa. - starłem się żeby mój głos nie zadrżał, by był pewny i władczy bo tylko takim sposobem mogłem zmusić upadłego do współpracy.
Temperatura w pokoju wzrosła a powietrze stało się ciężkie i duszne. Świece buchnęły ogromnym płomieniem a Heksagram stanął w ogniu. Krąg ochronny i runy jednak się nie przepaliły.  A w środku z płomieni zaczęła tworzyć się postać. Patrzyłem uważnie na ten proces chwile później wszystko prócz świec zgasło, a w środku stał upadły. Mój przodek, mój ojciec. Ciężko było oszacować jego wiek. Był młody i stary jednocześnie. Czarne włosy z szkarłatnymi końcówkami. Czarne oczy bez białek, ziemista cera. I czerwono czarne skrzydła wyrastające mu z pleców. Gdybym zobaczył anioła w pełnej chwale pewnie wypalił by mi oczy nawet gdybym je zamknął. Jednak Belet choć nadal ma się za anioła nie posiada tego błysku.
- Alan - rzekł z lekką drwiną. Znałem jego głos aż zbyt dobrze. Nie jednokrotnie nawiedzał mnie w snach  - wiedziałem że prędzej czy później mnie przywołasz. Może usuniesz te bariery?
- Masz mnie za kretyna? - spytałem, ale szybko się zrehabilitowałem przecież Belet ma fioła na punkcie swojego tytułu - Potrzebuje twojej pomocy wielki panie.
- A po cóż innego byś mnie wzywał. Usuń bariery - rozkazał
- Wybacz wielki królu ale nie ma takiej opcji - fuknąłem.
Puki demon stał po środku kręgu byłem bezpieczny i wszyscy w okolicy ale stracił bym tę przewagę w chwili kiedy okrąg by pękł.
- Więc chcesz prosić mnie o przysługę chociaż nie jesteś wstanie za nią zapłacić?
- Cena musi być adekwatna do przysługi - zauważyłem próbując zachować spokój. - zawsze mogę obyć się bez pomocy króla
- Gdybyś mógł nie wzywał byś mnie 
- Potrzebuje silnego czaru namierzającego - wyznałem 
- Po czar mógłbyś iść do czarownic - miał racje nie wezwałem go żeby rzucał czary namierzające
- Chce pożyczyć twoje ogary - powiedziałem wreszcie
- Moje ogary - powtórzył niedowierzająco. Zapewne nikt nigdy go o to nie poprosił. Wiedziałem że ogary mnie posłuchają jestem jego synem chcąc nie chcąc. Zastanawiał się przez chwilę - użyczę ci 10 ogarów na 24 h. A od dziś jesteś na moje zawołanie. - zgodził się z chytrym uśmieszkiem 
- Dwie przysługi - licytowałem
- Trzy
- Ale tylko w tym świecie - sprostowałem
 To był pakt nie dało się ukryć ale musiałem zrobić wszystko by ocalić Leen i rodzinę
- 10 ogarów czeka na twoje rozkazy - rzekł i zniknął w płomieniach tym razem przepalił się również krąg.
Nie musiałem długo czekać na ogary. Właściwie kiedy Belet zniknął usłyszałem wycie, drapanie oznaczające przybycie ogarów. Chwile później w pokoju pojawiło się 10 czarnych istot podobnych trochę do psów lecz o wiele większych i masywniejszych i wściekłymi czerwonymi ślepiami. Czułem się nieswojo na ogół sięgnął bym po miecz i przeszył demony, ale potrzebowałem ich pomocy.
Naciąłem dłoń i pozwoliłem aby najsilniejszy z ogarów podszedł i polizał moją krew.
Fakt że mnie nie zjadł znaczył że jest na moich usługach. A reszta pójdzie za nim.
- Znajdźcie dziewczynę - podstawiłem im pod nosy szczotkę do włosów Leen.
Powąchały w powietrzu i rozpłynęły się w czarnym dymie. Obok mnie został tylko największy ten który lizał moją krew.
Nie minęła nawet minuta, a basior wstał i skierował się do drzwi. Nie miałem wyboru wziąłem broń która może mi się przydać i ruszyłem za nim. Z kolejnym krokiem coraz bardziej przypominał przerośniętego dobermana. Nie wiedziałem ile kilometrów stąd jest przetrzymywana więc wsiadłem na motor.
Choć zdecydowanie przekraczałem dozwoloną prędkość. A normalny pies nie miał by szans nadążyć on biegł przede mną sprawnie lawirując między samochodami na drodze.
 Doprowadził mnie pod dość duży zapuszczony dworek na obrzeżach Las Vegas. Moje ogary czekały na rozkazy otaczając budynek. A mój doberman nie odstępował mnie na krok. Ciekawe jaki rozkaz dostał od Belet'a. Nie znałem się zbyt dobrze na ogarach. Więc może to normalne i nie ma czym się przejmować.
Nie wiedziałem co stoi za porwaniem dziewczyny więc nie miałem pojęcia jakiej broni użyć.
- Macie zabić każdego kto opuści ten budynek prócz dziewczyny którą kazałem wam namierzać. Nie wchodzicie do środka - nie musiałem podpuścić głosu one doskonale mnie słyszały i już podnosiły się z miejsc. Prawdopodobnie w ogóle nie musiałem nic mówić, a jedynie pomyśleć polecenie.
Strzeliłem kilka razy żeby zwabić jak największą ilość osób na zewnątrz. Czarownice czułem ich moc jak tylko wyszli n a zewnątrz. Prawdopodobnie z sabatu ofiarnego. Nie spodziewali się ogarów które zaczęły rozszarpywać ich nim zdążyli jakkolwiek zareagować. Na oczy widziałem dlaczego ogary zdobyły taką reputację. Krzyki ofiar zwabiała na zewnątrz nową liczbę czarowników.
Skradając się ruszyłem w stronę drzwi, obok mnie jak cień szedł basior. Ale nie przeszkadzało mi to mógł mi się przydać w środku.
Bez większych komplikacji weszliśmy do środka. Schowałem pistolet i wyciągnąłem miecz, którym przeszyłem pierwszego czarownika który się nawinął.
Prowadź do dziewczyny 
Tak wystarczyło tylko pomyśleć polecenie. Ogar przeszedł przede mnie i zaczął prowadzić mnie w dół schodami.
Szedłem ostrożnie aby nic nie zaskrzypiało co nie było łatwo chodząc po schodach w starym domu. Miałem nadzieje że dźwięki z zewnątrz skutecznie odwróciły uwagę tych którzy jeszcze tu pozostali.
Demon zatrzymał się przed drzwiami za którymi zapewne była przetrzymywana Leen. Wziąłem głęboki wdech.
Jeżeli jest ktoś w środku zabij - rozkazałem ogarowi który rozpłynął się w powietrzu.
Za pomocą magicznej nitki którą zaplątywało się o klamkę otworzyłem drzwi.
Ulżyło mi kiedy zobaczyłem Leen cało i żywą. Nim czerwonowłosy mężczyzna który był w pomieszczeniu zorientował się co dzieje pochłonęła go czarna mgła.
- Leen wszystko w porządku? - spytałem - nic ci nie jest?
< Isleen? >

22.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

To była najgorsza pełnia w moim życiu. I nie tylko ja miałem tak przekichane. Rubi nie żyła. Nie mal wszyscy zostali obezwładnieni. A cześć z nich ledwo ciągnęła, wiedziałem że się wyliżą ale dostali nieźle po skórze. Za to nigdzie nie wyczuwałem Joseph'a. Musiał się odgrodzić jako alfa mógł to sprawnie zrobić. Wątpiłem jednak by go dopadli.
Nie byłem w lepszym położeniu. Zaplątany srebrnym łańcuchem przesiąknięty tojadem. Czułem się jak burek przy budzie. Likantropie porównał bym do rozdwojenia jaźni. Bycie wilkołakiem to ciągła walka między dwoma tak różnymi osobowościami. Pierwsze miesiące są kluczowe w tym która osobowość dowodzi. A mi udało się dojść do porozumienia samemu ze sobą. Nie było sensu się szarpać i moja druga osobowość również o tym wiedziała. Więc aby nie męczyć się z bólem zawiedziona i głodna schowała się gdzieś w zakamarkach umysłu.
To była wieczna tortura, która skończy się dopiero kiedy łańcuch przestanie dotykać mojego ciała. Srebro i tojad wypalały poważne rany, a znacznie szybsza regeneracja tkanek powodowana pełnią goiła rany które zasklepiały się aby powstać na nowo. Dobrym sposobem na odcięcia się jest wejść w myśli kogoś z członków watahy którzy nie cierpią. Więc nasza alfa aby nas ukarać po prostu się odcięła. Abyśmy cierpieli nie zakłócając jego spokoju. Cały Joseph.
Dziewczyna mimo że potraktowała mnie tak brutalnie cały czas siedziała obok mnie. Jej dłonie przynosiły spokój, i ukojenie. I to pomagało mi przetrwać kolejne minuty które przybliżały mnie do świtu. Z tego miejsca nie miałem sposobu nawet spojrzeć na zegarek ani w okno by po położeniu księżyca stwierdzić która godzina. Po jakimś czasie ruchy dziewczyny były co raz bardziej leniwe. Dłoń wraz z policzkiem spoczęły na moim boku, a oddech dziewczyny się wyrównał. Zasnęła. A ja wsłuchiwałem się w spokojne bicie jej serca.
To mi schlebiało czuła się na tyle bezpieczna by usnąć obok mnie. Lecz również ubliżało była na tyle pewna że nie jestem dla niej zagrożeniem że zasnęła.
Właśnie tak minęła mi noc. Poczułem nadchodzący świt kiedy moje rany zaczęły wolniej się goić. A łańcuch wrzynał mi się głębiej w ciało. Ciepła posoka wypływa mi z ran które nie nadążały się goić brudząc podłogę pode mną. Kiedy poczułem że jestem wstanie wrócić do ludzkiej postaci nie byłem wstanie. Ciężko jest wykrzesać z siebie siłę na kolejny ogromny wysiłek kiedy straciło się około litra krwi i jest się osłabionym srebrnym łańcuchem.
Nie moge dłużej zostać w tej postać.
Zmusiłem się aby dokonać przemiany. Przecież uodparniałem się na srebro i tojad, ale nie trzymałem go na sobie przez całą noc. To była ciekawa lekcja.
Chwile później na nowo byłem sobą. Trochę zaskoczył mnie fakt że dziewczyna nadal spała. Chyba ostatnio zawaliła kilka nocek. Cicho rozplątałem się z łańcucha który ranił mi dłonie.
Azero mi za to słono zapłaci.
Kiedy byłem wolny ustałem na nogach lecz musiałem przytrzymać się kanapy zostawiając na niej krwawy ślad by nie stracić równowagi. Kiedy zawroty głowy ustąpiły, a ja na nowo przywykłem do dwóch nóg puściłem oparcia i przeszedłem na drugą stronę zostawiając na podłodze plamę krwi, łańcuchy i śpiącą demonice. Powinienem zostawić ją na tej podłodze za to wszystko. Mało tego powinienem dopilnować by nie obudziła się już w tym świecie. Moja druga osobowość w pełni się z tym zgadzała. Jednak ja nie mogłem się na to zdobyć. Podniosłem szarowłosą jej bluzka była przesiąknięta moją krwią. Położyłem ją na kanapę i przykryłem jakimś kocem.
Chciałem jak najszybciej opuścić to mieszkanie lecz w tym stanie zwracał bym uwagę przechodniów. Zostawiłem ją w salonie i poszedłem skorzystać z jej prysznica. Stałem tam aż woda przestała się zabarwiać. Moje rany już się zagoiły teraz została tylko lekko różowa świeża skóra. Kiedy wyjdę z pod prysznica nawet to nie będzie już widoczne.
Oberwie nam się za to i polecą głowy nasza alfa jest wściekła. Więc nie zamierzałem pokazywać mu się na oczy w najbliższym czasie. Po co kusić los.
Na pewno będzie chciał wiedzieć kto za tym stoi ale ja wiedziałem Felix. Tylko dlaczego nagle zaczęło mu zależeć na śmiertelnikach. Miałem co raz więcej pytań i zero odpowiedzi.
Wyszedłem spod prysznica owijając się jednym z białych ręczników w pasie. Drugi powód przez który będę miał trudności z powrotem do domu. Moje ciuchy szlak strzeli kiedy zaczęła się przemiana. Kiedy zakręciłem wodę słyszałem spokojny oddech Azero znaczący że jeszcze śpi. Poszedłem więc do jej kuchni i zacząłem otwierać szafki i lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Skoro zatrzymała mnie w domu nie pozwalając się posilić musiała być świadoma że opustoszę jej dom z jakichkolwiek rzeczy nadających się do spożycia.
Lodówka dziewczyny była nie co uboga więc musiałem zadowolić się tym co miała. Nie siląc się aby po sobie sprzątać jadłem kolejno wyciągane rzeczy. Przecież to ona jest gospodynią domu no i chciałem ją nie co ze złościć. Więc tak starałem się jak najbardziej nabrudzić w jej domu. Zjadałem właśnie maliny kiedy usłyszałem że się przebudziła. Uśmiechnąłem się nasłuchując. Nie wiem czy zauważyła plamę krwi na podłodze swojej sypialni ale wyszła i ruszyła w stronę kuchni.
- Wczoraj mówiłaś bym się rozgościł postanowiłem skorzystać - powiedziałem nadal stojąc do niej tyłem i szukając czegoś nowego do jedzenia - Jak minęła ci noc? Bo moja była wręcz cudowna - mruknąłem szorstko
< Azero?>

Od Azero CD Rayan

Gdy Rayan ucichł, na jego twarzy dostrzegłam pojawiający się ból i zdezorientowanie, domyśliłam się że zaczyna się przemiana. Zabrałam od niego kieliszek i odstawiłam na barek jednocześnie sięgając po saszetkę z mieszaniną srebra i tojadu. Trzeba być przygotowanym na wszystko, prawda? Wyspałam trochę na dłoń i czekałam, aż zakończy się przemiana Rayana. Po chwili stałam twarzą w twarz z wyrośniętym czarnym wilkiem o równie ciemnych oczach.
- No to pora się zabawić Rayan.
Widziałam jak napina mięśnie by na mnie skoczyć, jednak przewidziałam to, chyba każdy wilkołak tak rozpoczyna atak. W chwili przed skokiem dmuchnęłam w jego stronę pyłem z mojej dłoni dzięki czemu wskoczył centralnie w jego obłok. Automatycznie zrobiłam unik by mimo wszystko na mnie nie skoczył i przyglądałam się jego reakcji. Mam nadzieje, że chociaż trochę go to osłabi. Gdy chciał się na mnie ponownie rzucić wyciągnęłam ręce i przerzuciłam go za siebie na stolik przy kanapie. Szybko schyliłam się do skrytki w barku i wyciągnęłam srebrny łańcuch z mieszaniną tojadu. Szybko znalazłam się przy Rayanie i w miarę jak się na mnie rzucał coraz bardziej oplątywałam go łańcuchem, aż w końcu wyłożył się na podłodze za kanapą. Wytarłam teatralnym gestem czoło i jeszcze raz dmuchnęłam na niego sproszkowaną mieszankę. Usiadłam obok upewniając się czy łańcuchy dobrze trzymają, położyłam dłonie na futrze Rayana. Jego futro było chyba najprzyjemniejszą rzeczą jaką dotykałam. No ewentualnie mogło konkurować z sierścią Carmona. No właśnie, gdzie tak w ogóle jest Carmon? Jak tylko to pomyślałam usłyszałam głos Carmona telepatycznie jak zwykł się komunikować. Na szczęście nic mu nie było, upewniał się tylko czy na pewno chociaż większość z ludzi ocalała przed watahą Rayana. Mam nadzieje ze każdy z nas posłuchał Felixa i nie zabił żadnego likantropa, mieliśmy jak już tylko ich obezwładnić zanim kogoś przemienią. Wstałam i podeszłam do barku zabierając z niego swój kieliszek i wypijając naraz jego zawartość. Spojrzałam na lekko wyrywającego się Rayana na podłodze jeszcze raz głaskając go miedzy uszami.
- Bądź grzeczny zaraz wrócę.
Ruszyłam w stronę łazienki z zamiarem wzięcia prysznica i przebrania się w wygodniejsze ciuchy. Po niedługim czasie ponownie znalazłam się w salonie przebrana w krótkie czarne spodenki i równie krótki top. Związałam jeszcze włosy w wysoka kitkę i ponownie usiadłam obok Rayana. Wsunęłam palce w jego futro głaskając je delikatnie. Następnie w ogóle nie zauważyłam kiedy zasnęłam z głową na jego boku.

<Rayan?>

Od Zhavi cd Rotha

- Rozkujcie ją i odejdźcie wszyscy. - powiedziałam. Tłum wyszedł, a straż wypuściła dziewczynę. Chłopak chciał coś powiedzieć, jednak pociągnęłam go lekko i pocałowałam.
- Stwarzaj pozory, niech wieżą. Jak będziemy sami, wszystko Ci opowiem. - wyszeptałam.
Podeszłam do dziewczyny, jednak ona się ukłoniła. Podałam jej dłoń, aby wstała. Jej twarz była znajoma, jednakże nie wiedziałam, skąd. Odeszłam kawałek, po czym napotkałam pokojówkę/służbę.
- Zaprowadźcie ja do pokoju gościnnego oraz umyjcie i ubierzcie. Bądźcie przy niej, po czym przyprowadźcie na kolacje. - powiedziałam. Ukłonili się i poszli po nią. Napotkałam jego spojrzenie i się uśmiechnęłam.
Gdy podszedł do mnie, ruszyliśmy, przez długi korytarz do naszej komnaty. Nawet nie wiem, skąd wiedziałam, która jest nasza. Weszłam do niej, była taka piękna i duża. Duże okno, z ciężkimi zasłonami po obu stronach. Ogromne łóżko, baldachimem oraz ten cały przepych i dostojność w jednym. Podeszłam do okna, chciałam zobaczyć, gdzie jesteśmy. Uśmiechnęłam się, gdyż wiedziałam, gdzie jesteśmy.
Poczułam dotyk Rotha, jego silne ramiona mnie oplatały.
- Opowiesz, gdzie jesteśmy? - spytał.
- Pamiętasz tę wielką książkę, zacząłeś ją czytać na głos.. To właśnie w niej jesteśmy. - zostało mi przerwane, nie wiem, jakim cudem wylądowałam na łóżku. To było takie szybkie i nagle. Spojrzałam na chłopaka, który zawisł nade mną. Odepchnąłem go lekko i usiadłam.
- Co to było? - spytał.
- Książka popycha nas dalej z fabułą. Jak coś zmieniamy, to ona przyspiesza. Także już Ci opowiadam. Książka opowiada o władcach, którzy poszukują 12 kluczy. Te klucze są pochowane w zamku, jednak ich miejsce cały czas się zmienia. W każdym miejscu jest wskazówka, która doprowadzi do pierwszego klucza. Ten otóż klucz będzie pasować do jednego tajemniczego zamka, który otworzy przed nami coraz to mroczniejsze sekrety o nas i o tym wszystkim. Pierwsza wskazówka jest dziewczyna, pewnie wiesz coś o niej, a teraz druga będzie sypialnia. - powiedziałam. Jednak przemilczałam kilka faktów, gdyż sam musi do tego dojść. Położyłam się na tak miękkim łóżku. Widziałam spojrzenia Rotha, uniosłam brwi, a ten jedynie musnął mój policzek i poszedł do łazienki. Gdy usłyszałam wodę, poszłam tam. Zastanawiałam się, czy wejść pod prysznic z nim, czy zostać i poczekać, aż wyjdzie.
Wybrałam to drugie i usiadłam sobie między umywalkami. Murek był zimny, ale choć przyjemnie było, gdy wyszedł i okrył się ręcznikiem. Był zaskoczony, gdy mnie zobaczył, zsunęłam jego ręcznik. Wiedziałam, że wywraca oczami. Jednak gdy to zrobił, spojrzałam na niego i musnęłam jego wargi. Rozebrałam się i pociągnęłam go do kabiny. Po wejściu woda sama zaczęła płynąć, przygryzłam jego wargę. Poczułam jego dłonie na plecach oraz po chwili na pośladkach.
Ponownie nie wiedziałam, kiedy wylądowałam w łóżku z chłopakiem. Książka popycha nas coraz dalej.
Przebudziłam się następnego dnia, wspomnienia z wczoraj nieco się zmieniły. Pamiętam prysznic z nim i łóżko, a potem jak na siebie napieraliśmy i wtedy on, my.. Westchnąłem i podniosłam się, zabierając prześcieradło. Chłopak spał dalej. Dlatego sama ruszyłam wziąć prysznic oraz ubrać się w długą do ziemi ciemnofioletową sukienkę. Włosy rozpuściłam, na co się samoistnie wyprostowały. Ruszyłam w pewne miejsce.
Przeszłam przez pół zamku, aż doszłam do drzwi, wyjęłam klucz i otworzyłam. Weszłam do środka, po czym zamknęłam. Znalazłam się w moim miejscu, ogrodzie tam byli oni. Gdy się zjawiłam, wiedziałam i czułam ich radość.
- Nie mogę zostać długo, tym razem nie jestem sama. Po odnalezieniu kluczy będziecie wolni. A księga będzie pod moją pieczą. - powiedziałam.
Powiedziałam tak trochę, jednak czas tu, a tam się różni.
Po niedługim czasie musiałam już wracać, dostałam mapę, oraz naszyjnik z niebieskim kryształem.
Kolejny sekret, którego mu nie wyjawię. Zeszłam schodami na dół, po czym skierowałam się do jadalni. Dostrzegłam Rotha z tą dziewczyną, jednak ruszyłam dalej, aby usiąść i zjeść.

Roth?

Od Isleen CD Alana

Pierwsze co poczułam to była suchość w ustach i otępienie. Z wysiłkiem przełknęłam ślinę i delikatnie się poruszyłam. Później poczułam ból. Odczuwałam go niesamowicie mocno na brzuchu, plecach i rękach. Słyszałam jak coś szura po podłodze - prawdopodobnie krzesło, a następnie usłyszałam odgłos kroków i trzeszczenie podłogi, która najwyraźniej lata swej świetności miała już dawno za sobą. W końcu z ogromnym wysiłkiem podniosłam powieki, które zdawały się teraz warzyć tonę. Zaczęłam się powoli rozglądać. Byłam w jakimś starym, kompletnie zniszczonym budynku. Przez brudne, popękane okno widać było tylko las. Moja intuicja od razu "wskoczyła" na swoje miejsce. To właśnie to miejsce musiałam widzieć w wizji. Chciałam podnieść ręce, ale wtedy zorientowałam się, że są one związane, tak samo jak i moje nogi. Gruby sznur mocno wżynał się w moją skórę, powodując obtarcia i gdzieniegdzie lekkie krwawienie.
- Oh, obudziłaś się. - Usłyszałam znajomy męski głos. Spojrzałam w zacieniony kąt pomieszczenia i ujrzałam tego samego czerwonowłosego mężczyznę, który postanowił "odwiedzić" mnie w moim domu. Spróbowałam przybrać groźny wyraz twarzy, mówiący o tym, że za chwilkę skopię mu dupę, ale sądząc po jego śmiechu, nie wyszło mi to za dobrze i wyglądałam raczej jak wściekły pingwin niż jak John Rambo czy Chuck Norris.
- Rozumiem, że to miało mnie przestraszyć? - Śmiał się, idąc w moją stronę. - No, gdzie twój kolega? - Zapytał z tym swoim gadzim uśmieszkiem. Zacisnęłam szczęki ze wściekłości.
- Czego chcesz? - Warknęłam. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując rząd białych zębów.
- Niczego konkretnego. Od ciebie oczekują współpracy i drobnej pomocy, a co do twojego kolegi to... - Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. - Chcę jego. W pewnym sensie. Bo widzisz, chodzi nam o jego krew. Jest w niej coś specjalnego, czego potrzebujemy do pewnego rytuału. Twój kolega ma ciekawy rodowód, wiedziałaś o tym? - Zachichotał. Powstrzymałam się od jakiegokolwiek komentarza, bo mogło to spowodować u tego faceta jakiś napad wściekłości, a tego zdecydowanie nie chciałam.
- Co masz na myśli? - Wycedziłam przez zęby.
- Nie powiedział ci? Szkoda. W każdym razie... Krew jego wuja nie jest tak silna, jak ta jego, a więc porwanie tego faceta - Vincenta, okazało się jedną wielką klapą. - Westchnął i smutno pokręcił głową. - Na szczęście wszystko wskazuje na to, że jego bratanek ma o wiele silniejszą krew, którą będziemy mogli wykorzystać! Trzeba było go tylko zwabić. - Klasnął w dłonie z entuzjazmem.
- Czekaj. Porwaliście jego rodzinę? To byłeś ty? - Zapytałam.
- Owszem. No...Ale tak jak mówię, jedna wielka klapa. - Kolejne westchnięcie. Przysięgam, jeśli on jeszcze raz tak cierpiętniczo westchnie, to zębami przegryzę mu gardło.
- Zabiliście ich. - Powiedziałam szeptem.
- Nie, jeszcze żyją. Nie pozwolono ich jeszcze zabić. Są w końcu doskonałą przynętą. - Czerwonowłosy odsunął się od okna i spojrzał na mnie.
- Po co wam w takim razie ja? - Zapytałam.
- Ach, no widzisz... Ty również jesteś doskonałą przynętą, a poza tym chcielibyśmy, byś po zakończeniu rytuału przepowiedziała nam taką jedną rzecz, a później podzielisz los swojego kolegi.
- Co to ma znaczyć? Co ma znaczyć, że podzielę jego los?
- Do rytuału jest nam potrzebna jego cała krew. Co do kropelki. Wątpię by to przeżył. A po rytuale i po tym, jak przepowiesz nam to, co chcemy wiedzieć, nie będziesz nam już potrzebna. Wręcz przeciwnie, mogłabyś sprawiać nam jakieś problemy, czego oczywiście nie chcemy. - Uśmiechnął się i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Gdzie oni są? - Warknęłam.
- Kto? Jego wuj i ta panienka? Są bliżej niż myślisz. - Zachichotał i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą.
- Muszę się stąd wydostać. - Wyszeptałam. Jeśli dobrze zrozumiałam, to wuj Alana również jest w tym budynku. Mam nadzieję, że jeszcze jakoś się trzyma. Zaczęłam niespokojnie rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu dostrzegłam coś, co mogło mi się przydać. W ścianie naprzeciwko mnie było drugie okno, zabite deskami. Kawałki szkła leżały na podłodze pod oknem. Niestety, ale byłam przywiązana do jakiejś durnej drewnianej belki i nie było szans, bym się tam doczołgała i sięgnęła po ostre szkło. Przypomniała mi się pewna sytuacja z dzieciństwa. Kiedyś obejrzałam w telewizji pewien program, w którym mężczyzna sprawiał, że przedmioty lewitowały i sama chciałam tego spróbować. Pierwszego dnia nic mi z tego nie wyszło, ale następnego dnia, podczas obiadu, skupiłam się na łyżce, a ta spadła ze stołu. Wtedy jako dziecko byłam pewna, że to nie był przypadek. I mam nadzieję, że rzeczywiście tak było. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Powoli otwierając oczy, zaczęłam skupiać się na dużym odłamku szkła, który wyglądał również na najostrzejszy. Wyobrażałam sobie, że przyciągam go do siebie. Na początku nic się nie działo i już miałam zrezygnować, gdy nagle odłamek podskoczył. Próbowałam dalej, aż w końcu odłamek uniósł się i zwisł w powietrzu. W myślach wypowiedziałam głośne "Do Mnie!", a wtedy odłamek szkła zaczął się obracać. Obrócił się tą najostrzejszą krawędzią w moją stronę i zaczął frunąć prosto na mnie. Najpierw powoli, ale zaczął przyśpieszać. Moje oczy rozszerzyły się szeroko, a w myślach wykrzyknęłam głośne "Stop!". Zamknęłam oczy, przygotowując się na ból, ale ten nie nadszedł. Otworzyłam oczy i spojrzałam na odłamek. Ostra końcówka dotykała skóry mojego gardła. Przełknęłam głośno i odetchnęłam. Odłamek przestał lewitować i upadając na podłogę, znalazł się w zasięgu mojej dłoni. Z trudem go dosięgnęłam i zaczęłam próbować przeciąć sznur. Po kilku minutach w końcu mi się udało i udało mi się uwolnić ręce. Szybko rozcięłam sznur, którym związane były moje nogi, ale gdy skończyłam, drzwi otworzyły się, a do środka wszedł czerwonowłosy. Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zerwałam się na równe nogi. Od razu wiedziałam, że to był okropny pomysł. Zakręciło mi się w głowie i musiałam oprzeć się o belkę, do której chwilę wcześniej byłam przywiązana. W głowie okropnie mi huczało. Domyśliłam się, że to skutek użycia mojej "nowej" zdolności. Kurczę, to było gorsze niż ból, jakiego doświadczałam po wizjach, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Poczułam na wargach coś mokrego, coś, co miało metaliczny posmak. Dotknęłam przestrzeni pomiędzy górną wargą a nosem. Krew leciała mi z nosa. Wspaniale, jeszcze tego brakowało. Nagle złapały mnie silne ręce. Zapiszczałam i spróbowałam się wyrwać. Zacisnęłam prawą dłoń i poczułam ból. Dotarło do mnie, że wciąż trzymałam w dłoni odłamek szkła. Bez zastanowienia wbiłam szkło w policzek czerwonowłosego. Mężczyzna sapnął, a mi udało się wyrwać. W tej samej chwili w której zaczęłam biec do drzwi rozległ się głośny huk z zewnątrz.

< Alan? >

21.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

Nie ufałem demonom. A zważywszy na gatunek Azero to tyczyło się również jej.
Dlaczego musiałem na nią wpaść?
Byłem głodny, wściekły i wykończony pełnią której nie chciałem się poddać. Jednak próbowałem zachować spokój. Demony miały to do siebie że bagatelizowały inne rasy. Uważały że są lepsze zdecydowanie miały kompleks odrzucenia. Były bardziej podobne do Nefilim niż mogło im się wydawać i niż były skłonne przyznać. Więc pozwoliłem im wierzyć że tak jest. Że jestem bezbronną zdobyczą. Kiedy jak kiedy ale podczas pełni na ich miejscu nie zaczynał bym do wilkołaka. Dziwne że tego nie wiedzą.
Zastanawiało mnie dlaczego Azero stanęła w mojej obronie. Jaki miała w tym cel? Nie chciało mi się wierzyć że ratuje mój tyłek tylko ze względu na mój urok osobisty.
Postanowiłem zagrać w jej grę. Co nie było trudne przecież nie mogę narzekać na jej towarzystwo.
Prowadziła mnie przez miasto. Nie wiedziałem gdzie idziemy ale kiedy trwała pełnia nie musiałem się niczego obawiać. Chwile później stanęliśmy przed drzwiami jej mieszkania. Tak przynajmniej mi się wydawało. Przechodząc przez próg aż się wzdrygnąłem. Nie ze względu na mieszkanie bo te było naprawdę ładnie urządzane. Wzdrygnąłem się bo dobrowolnie daję się zamknąć w mieszkaniu podczas pełni. Czułem się klaustrofobik w windzie podczas awarii. 
- Rozgość się - rzekła ściągając szpilki - Mam nadzieje, że masz mięciutkie futro po przemianie? - rozsiadła się wygodnie na czarnej kanapie i poklepała miejsce obok siebie uśmiechając się słodko
Taktownie uniknąłem pytania rozglądając się po pomieszczeniu. Nie chciałem by zauważyła mój dyskomfort. Odkręciłem się do niej tyłem, podszedłem do okna i zapatrzyłem się na panoramę miasta. Musiałem się uspokoić, bo chcąc nie chcąc pełnia wygra. Zacząłem zaciskać i rozluźniać pięści w uspokajającym geście.
Musiałem się dowiedzieć co ona kombinuje, a do tego musiałem zachować ludzką postać.
Lęk o watahę był tak duży że próbowałem telepatycznie dowiedzieć się co dzieje się pozostałymi z watahy i mieć pewności że nic im nie grozi. Czułem się w dziwny sposób za nich odpowiedzialny. Przecież sam wprowadziłem ich wszystkich w ten świat. Byłe przy nich podczas ich pierwszych pełni. Pamiętam że kiedyś byli zwykłymi wystraszonymi dzieciakami. Ciężko było nawiązać kontakt kiedy oni są wilkami a ja nadal człowiekiem. Lecz byłem drugą najważniejszą osobą w stadzie. Więc dość szybko poczułem ich obecność. Ich podniecenie polowaniem.
- O co tu chodzi? - spytałem, kiedy przekonałem się że wszystko w porządku - Czemu mnie tu przyprowadziłaś?
- Przecież sam chciałeś - mruknęła zalotnie - przestań zachowywać się jak bym cię porwała i przetrzymywała jak jeńca
- A nie zrobiłaś tego? - spytałem odkręcając się przodem do niej
- Jeżeli tak bardzo pragniesz mogę przykuć cię kajdankami - zaproponowała wstając z kanapy - napijesz się?
Obserwowałem każdy jej ruch jak z gracją podchodzi do barku, jak wyciąga czerwone wino starego rocznika. Byłem nią zauroczony. Co było niebezpieczne. A ja zdawałem sobie z tego sprawę jednak nie zamierzałem nic z tym zrobić.
- Ile masz lat? - spytałem nagle. Sam się zdziwiłem że mnie to interesuje ale interesowało
- A na ile wyglądam? - odparła pytaniem podchodząc do mnie i podając kieliszek
- Aha czyli wiek też zostaje tajemnicą - szepnąłem biorąc łyk z kieliszka. Miałem tylko nadzieje że wino nie było zatrute. Lecz skoro nie poczułem tojadu nic innego nie było by mi wstanie zaszkodzić. - wnioskuje że nie powiesz mi o planach Felixa
Spodziewałem się odmownej odpowiedzi ale nie doczekałem się tego. Poczułem rozdzierający ból i nie spowodowany nagłą przemianą. Gdzieś w okolicach lewej piersi, ból był piekący jak bym przykładał rozgrzany pręt. Więc wszystko inne zostało odrzucone na dalszy plan nawet plany Felixa. Znałem ten rodzaj bólu.. Srebro. Przecież ostatnie lata próbowałem się na niego uodpornić. Tylko ten ból nie był powierzchowny, piekły mnie wnętrzności. Czułem nadchodzącą śmierć.
To nie mój ból.
Uspokój się, myśl logicznie.
Łatwo było się zapomnieć. Kiedy odbierasz cudzy ból jak własny
Choć ciężko miałem się skupić złapałem się parapetu i zacząłem sprawdzać listę obecności względem hierarchii. Czułem obecność i wściekłość Joseph'a. Później kolejnością czułem niepokój innych członków watahy, aż nadtrawiłem na Rubi. To był jej ból to ona została ranna..  Chociaż mieliśmy zasadę by umierając zawsze myśleć o zabójcy jej myśli były rozbiegane.  Próbowałem wywnioskować z tych spanikowanych i niejasnych rozmyśleń jakiś sens, ale na marne. Dziewczyna ciężko miała myśleć o czymś sensownym. Rozumiałem ją. Nie mogłem jej winić. Sam pewnie nie mógł bym się skupić na celu.
Czułem jej ból, jej strach aż całkowicie znikł. Wraz z nim znikła również Rubi. To zawsze było najgorsze może dlatego chciałem ratować swoją watahę bo nie potrafiłem radzić sobie ze stratą któregokolwiek z nich. Inaczej jest gdy zabijają się dla hierarchii. Ale ona została zabita srebrem. A wraz z nią umarła jakaś część mnie.
Zostałem przytłoczony nad tłokiem emocji. Wściekłość, rozpacz, poczucie straty. To było aż namacalne, a w tym harmidrze nie mogłem odnaleźć własnych myśli. Nie miałem już kontroli nad sobą. Nie mal z ulgą przyjąłem ból towarzyszący przemianie. Łamane i nastawiane kości.
To było właściwe.
Nie rozumiałem jak kiedykolwiek mogłem z tym walczyć.
Chwile później mój pogląd się zmienił. Najważniejsze było zaspokojenie głodu nawet kiedy moją ofiarą miała zostać demonica.
< Azero?>

Od Azero CD Rayan

Mało co nie wybuchłam śmiechem, gdy dotarły do mnie słowa Rayana.
- Ty mnie zabijesz? Dobre sobie, nic nie zrobimy twojej watasze spokojnie. Okej, chodź pogadamy u mnie.
Chciałam już zrobić pierwszy krok w kierunku mieszkania, gdy wyczułam zbliżające się demony. Nie myliłam się i po chwili grupka demonów stanęła przed nami. Mogłam się tego spodziewać młodzi mylnie myślą, że jak są w grupie to coś zdziałają.
- Az jak możesz tak szybko zabierać nam możliwość zabawy?
Nienawidzę młodych demonów, zawsze takie nie posłuszne i pyskate, nie zdające sobie sprawy, że ktoś inny kontroluje teraz ich życie. Położyłam dłoń na klatce piersiowej Rayana lekko go odpychając.
- Dajcie spokój, mało wam po ostatnim ignorowaniu Felixa? Widocznie nie.
Złożyłam ręce i strzeliłam kostkami w palcach wywołując wzdrygnięcia u grupki młodych. Spojrzałam kątem oka na księżyc i dopiero teraz przypominało mi się o pełni. Spojrzałam na Rayana, który prawdopodobnie od zbyt długiego czasu ze sobą walczył. Pora się zmywać.
- Macie szczęście, że założyłam sukienkę, jednak gdy tylko tu wrócę nie wywiniecie się. Rayan lepiej chodźmy.
Pociągnęłam brunetka za sobą kierując się w do mojego lokum, które i tak nie jedno przeszło.
- Jeśli masz zamiar rozpocząć rzeź lub werbowanie do watahy powstrzymam cię.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Uwierz mam swoje sposoby - uśmiechnęłam się lekko pod nosem wspominając - Nie robię tego po raz pierwszy.
Po kilku minutach szybkiego marszu znaleźliśmy się w moim mieszkaniu.
- Rozgość się.
Ściągnęłam szpilki, które rzuciłam obok drzwi i usiadłam na czarnej kanapie poklepując miejsce obok.
- Mam nadzieje, że masz mięciutkie futro po przemianie?
Usmiechnęłam się słodko do Rayana. Muszę wiedzieć w końcu będę musiała go przytrzymać przez większą część nocy, trochę to kłopotliwe, gdyż dawno nie spałam dłużej niż godzinę.

<Rayan?>

Od Roth'a cd Zhavia

Tak jak chciała Zhavia poszedłem po grubą starą księgę, oprawioną skórą i wcale bym się nie zdziwił gdyby ktoś mi powiedział że to była ludzka skóra. Miała dziwne otwarcie, z boku jakby był zamek, jednak nie było miejsca gdzie można by było włożyć klucz czy wpisać szyfr. Byłem prawie pewien że księga jest zamknięta i nie damy rady jej otworzyć. Jednak w momencie gdy Zhavia dotknęła księgi ta się otworzyła. Tekst był pisany, ładnym własnoręcznym pismem, lekko pochylonym i zdobnym. Zhavia w skupieniu się mu przyglądała. Ja również zacząłem skupiać się na tym co jest napisane. Zaczynało się jak jakaś baśń...
,,Dawno, dawno temu....."
Nagle świat lekko zawirował a ja miałem wrażenie jakbym zapadał w sen.
***
Gwałtownie otworzyłem oczy, nie byliśmy już w domu czarownika. Nie byłem nawet pewien czy wciąż jesteśmy w tym świecie. Byliśmy w wielkiej sali tronowej, panował w niej pół mrok, który rozjaśniały jedynie płomienie z pochodni. Czarna, marmurowa posadzka pokryta była krwisto czerwonym dywanem. Wielkie okna miały stłumione, kolorowe witraże, a ciężkie kotary były przypięte po bokach.  Siedzieliśmy na wielkim wygodnym tronie, a oczy wszystkich obecnych były zwrócone na nas. Sale wypełniał tłum, i to nie byle jaki. To nie byli ludzie, na pierwszy rzut oka. To. Nie. Byli. Ludzie. Demony, zjawy i inne straszydła. Na końcu tłumu dostrzegłem nawet mitycznego Minotaura.
Ten dzień był zwariowany, już dawno się w tym wszystkim pogubiłem ale to był już szczyt wszystkiego. Kiedy zerknąłem na Zhavie dostrzegłem jej przerażenie w oczach, sam również powinienem być przerażony, ale ja nie czułem już niczego. Z poczuciem odpowiedzialności przyciągnąłem ją do siebie i z powrotem zerknąłem na tłum. Nie byłem wstanie dostrzec ich intencji, nie ruszali się, nie odzywali, nie byłem pewien czy w ogóle oddychali, oni tylko patrzyli. Nie miałem żadnej broni, Zhavia raczej też nie. Nie miałem pojęcia dlaczego skoro wcześniej ją miałem, w sumie to nigdy nie rozstawałem się z bronią, nawet spałem z nożem lub spluwą.
Jeszcze raz analitycznie spojrzałem na sale i jej gości, musi być jakieś wyjście. I dopiero teraz dostrzegłem na przedzie tłumu, na środku sali klęcząco postać, była to kobieta, zlepione krwią, opuszczone włosy zasłaniały jej twarz, ale wydawała mi się znajoma, dziwnie znajoma. Przerażająco znajoma jednak wciąż nie byłem wstanie stwierdzić dlaczego. Nad nią stali dwaj mężczyźni w zbrojach, trzymali ciężkie łańcuchy które raniły nadgarstki kobiety. Jak mogłem jej wcześniej nie zauważyć.
Wstałem i pociągnąłem za sobą Zhavię, jesteśmy Łowcami, nawet jeśli nie przeżyjemy musimy walczyć, byłem gotów stawić czoła całemu temu tłumowi, ale jak tylko wstaliśmy tłum padł na kolana.

<Zhavia?>

18.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

Czułem się nieswojo czekając na korytarzu. Co chwila oglądałem się dookoła gotowy do ataku kiedy przyjdzie taka potrzeba. Nie muszę wspominać że gatunki naturalnie się nie tolerują. A ja samotnie wszedłem na terytorium demonów. Ich zapach unosił się w powietrzu powodując moje zmieszanie. Szkoda że bardziej nie interesowałem się innymi gatunkami. Wiedział bym czego mogę się spodziewać po tym miejscu. Nie miałem wątpliwości że znajduję się w kasynie Felixa. 
Oparłem się o ścianę by nikt nie zaszedł mnie od tyłu i czekałem na dziewczynę. Piętro było nie dostępne dla gości ale nawet tu czułem apetyczny zapach ludzkiego mięsa.
Nie myśl o tym.
Musiałem zachować samokontrole. Jeżeli ją stracę i się przemienię uznają to za zagrożenie i na pewno nie wyjdę z tego żywy.
Dlaczego ja zawsze robię sobie pod górkę. O wiele prościej było by udawać że nie czułem obecności demonicy i poddać się pełni.
Chwilę później drzwi się otworzyły i wyszła z nich demonica. Zaczęła do mnie podchodzić uważnie mi się przyglądając.
- Tak właściwie to się nie przedstawiliśmy. Jestem Azero. - zaczęła wyciągając dłoń. To był zwykły gest nic nadzwyczajnego. Jednak kiedy żyje się prawie stulecie, a osobą która wychodzi z tak ludzkim gestem jest demon może coś się za tym kryć.
- Rayan - przedstawiłem się odwzajemniając gest. Jej dłoń była delikatna, jak łatwo można dać się nabrać na jej bezbronność. Jak łatwo pogubić się w jej towarzystwie. - Co mu powiedziałaś? - spytałem próbując zachować logiczne myślenie
- Komu? - dopytała z uśmiechem patrząc mi w oczy. Cały czas patrzy mi w oczy co było dekoncentrujące
- Temu za drzwi - wyjaśniłem - szefowi jak sądzę Felixowi
- Choć przystojniaku lepiej nie wystawiaj ich na próbę - szepnęła mi do ucha, kompletnie bagatelizując moje pytanie
O nie, nie zamierzam nigdzie z nią iść..
Kogo ja okłamuje chcę z nią iść. Szlak poszedł bym za nią wszędzie. A ona chyba doskonale zdawała sobie z tego sprawę bo uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie nie oglądając się za siebie.
Niech ją piekło pochłonie przekląłem i ruszyłem za nią.
Przedarliśmy się na zewnątrz i dopiero tam zrównałem się z Azero.
- Co mu powiedziałaś? - powtórzyłem pytanie łapiąc ją za nadgarstek by zatrzymać w miejscu. A może dlatego że chciałem ją dotknąć? - nie żartuje jeżeli zagrażasz mojej watasze zabije cię. Uwierz mi że jestem w stanie to zrobić. Skoro usłyszałaś to co myślę rozumiem że uznałaś to za potencjalne zagrożenie. Jednak my chronimy tylko swoich nie zamierzamy wszczynać żadnej wojny - skłamałem, chociaż nie do końca przecież Joseph nie chciał wojny z demonami.
< Azero?>

Od Azero CD Rayan

Przyglądałam się brunetowi, który próbował ukryć swoje emocje próbując być groźnym. Nie mogłam się powstrzymać, wiec od samego początku na mojej twarzy widniał uśmiech.
- Posłuchaj, i ty i ja wiemy ze nic mi nie zrobisz, wiem co czujesz przystojniaku. Przede mną nie ukryjesz swoich emocji.
Ostatnie zdanie wyszeptałam mu zalotnie do ucha, dzięki czemu lekko poluźnił uścisk na moich ramionach a to wystarczyło żeby się mu wywinąć.
- Jeśli chcesz wiedzieć co zamierzam teraz zrobić, zapraszam za mną, ale nie gwarantuje iż jest to bezpieczne.
Brunet stał tam chwile zdezorientowany po czym usłyszałam za sobą jego kroki.
- Zaczekaj chwilę, czyli jednak się przyznajesz ze wszystko słyszałaś?
Spojrzałam na niego udawanym zdumieniem.
- Co? Skądże, nie przyznaje się do niczego. Po prostu spytałeś co zamierzam zrobić z tą wiedzą wiec cie prowadzę tam gdzie zamierzam. Jeśli jesteś taki naiwny iż demon powie ci prawdę to nie wiem gdzie się wychowałeś.
Brunet przy stanął na chwilę, prawdopodobnie rozmyślając czy iść za mną czy nie. W miedzy czasie Carmon szedł obok mnie cały czas obserwując bruneta.
- Dobra idę z tobą ale tylko po to żeby mieć pewność, że nic nie kombinujesz.
- Wspaniale! Zatem kierunek kasyno.
Zaśmiałam się szczerze, gdy zobaczyłam minę bruneta w reakcji na moją wypowiedź.
- Po prostu chodź może ci potem wyjaśnię jak mnie nie rozczarujesz.
Ruszyłam razem z brunetem i Carmonem w kierunku kasyna w miedzy czasie obmyślając plan powstrzymania watahy.
Po parunastu minutach znaleźliśmy się pod kasynem. Poprowadziłam brunetka za sobą i dzięki temu, że wszystkie demony tutaj pracujące mnie znają weszliśmy bez problemu, chociaż nie obyło się bez morderczych spojrzeń w stronę mojego towarzysza. Przedarliśmy się przez sale z różnymi atrakcjami i skierowaliśmy schodami na prywatne piętro Felixa.
- Okej jesteśmy, poczekaj tu chwilę.
Zanim brunet zdążył coś powiedzieć weszłam do gabinetu szefa i przedstawiłam mu sytuację. Felix od razu zaczął kontaktować z większością aby w miarę powstrzymać wilki od zamiany części Vegas. Wróciłam do bruneta i zaczęła mu się przyglądać.
- Tak właściwie to się nie przedstawiliśmy. Jestem Azero.
Wyciągnęłam rękę czekając na jego ruch.

<Rayan?>

17.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

W Las Vegas zamieszkuje około 2 milionów ludzi i drugie tyle to turyści. A ja w ciągu jednego dnia wpadłem dwa razy na tą samą demonicę. To wręcz nierealne. Ktoś powiedział by że to przeznaczenie. Tylko że ja nie wierze w przeznaczenia tak samo jak w przypadki.
Bo jak coś co jest nie namacalne może rządzić naszym życiem?
A może coś w tym jest?
Patrzyłem jak demonica wręcz kipi ze złości. Za to Joseph jak to on był irytujący i zadowolony z siebie. Z przyjemnością mi się patrzyło jak dziewczyna strzela go w twarz. Nie często się to zdarza. Patrzyłem jak jego rozbawienie zmienia się w wściekłość. Joseph nie jest przyzwyczajony to takiego traktowania. A już na pewno kiedy ktoś inny staje się tego świadkiem.  Z całego serca polubiłem szaro włosą, która zarzuciła swoimi długimi włosami i zaczęła się oddalać. Walczyłem ze sobą ale i tak zerknąłem na jej tyłek.
 - Nieźle bronisz alfę. - warknął Joseph
- Nie wiedziałem że mam cie bronić przed dziewczyną - odparłem - z reszto jedynie co ucierpiało to twoja duma i ego. Twoje życie nie było zagrożone...
- Milcz - przerwał mi wściekły
- Dobra po co mnie wezwałeś? - spytałem zmieniając temat. Nie chciałem denerwować go jeszcze bardziej, znaczy chciałem ale wyżył by się na kilku niewinnych z naszej watahy. 
- Bredziłeś coś o zniknięciach - zauważył - więc zacząłem się bliżej temu przyglądać. I dowiedziałem się ciekawej rzeczy. - zamilkł i odpalił kolejnego papierosa. Czekał aż zacznę go wypytywać i błagać o jakże istotne informacje. I choć faktycznie byłem ciekaw czego się dowiedział nie zamierzałem go błagać.
- Wejdziemy czy będziemy tu tak sterczeć? - spytałem
- Dowiedziałem się że Stanley ma się spotkać tu z Asai'm
- Z przywódcą klanu wampirów? - dopytałem nie dowierzając. Oba gatunki przecież się nie cierpią i trzymają się od siebie z daleka. Bo każde spotkanie kończy się śmiercią jednego z nich. A właśnie przywódca wampirów i alfa likanów mają się spotkać na miłą pogawędkę.
Weszliśmy do baru i siedzieliśmy tam jakiś czas pijąc whisky. Lecz ani Stanley ani Asai nigdzie nie było. Czułem że pełnia jest co raz bliżej. I co raz trudniej miałem usiedzieć w miejscu. Irytowało mnie już naprawdę wszystko nawet to że barman za głośno nalewa piwo.
- Nie ma sensu tu siedzieć idziemy - zarządził. Jemu chyba również zaczęła doskwierać pełnia
- Twój informator się chyba pomylił - wytknąłem. Czułem że to wyssane z palca tylko że Joseph dał się nabrać.
- Więc od jutra masz się dowiedzieć co kombinuje Stanley i pijawa.
Zaczęliśmy iść do hal fabrycznych gdzie zwołane zostało zebranie. Czułem zniecierpliwienie swoich braci z watahy a ich nastrój udzielał się również mi. Już nie pamiętałem jak to jest mieć spokojną głowę. Własne myśli i odczuwać własne emocje których z nikim nie musiałem dzielić.
Byliśmy już prawie na miejscu kiedy poczułem znajomy zapach. Jednak nie mogłem przypomnieć sobie kim jest właściciel, a raczej właścicielka zapachu.
Tak. Każdy człowiek, zwierze czy inna istota żyjąca ma własny i nie powtarzalny zapach. Po zapachu można rozróżnić płeć a nawet emocje. Więc dla kogoś kto ma wyostrzone zmysły świat to jeden wielki syf. A początki to udręka. Za dużo hałasu, za wiele zapachów i woń ciepłego mięsa na które chciało by się rzucić. Za dużo światła które oślepiało.
Więc nie bardzo wiedziałem co to za dziewczyna równie dobrze mogłem ją minąć gdzieś na ulicy. Weszliśmy do hali, a ja nie mogłem przestać myśleć o zapachu i skąd go znam.
Jak zwykle gdy zbierze się cała wataha a dokładniej 120 osobników. Z różnym charakterem, temperamentem i stażem. Nie trudno o konflikty, zwłaszcza podczas pełni. Więc i tym razem co najmniej 20 osób podnosiło swoją hierarchię stadną. Jakie to żałosne. Zachowujemy się jak zwierzęta.
- Dobra słuchajcie! Mam do was tylko jedna sprawę i nie zniosę sprzeciwu. Do wschodu słońca chce tu widzieć każdego z pięcioma nowymi rekrutami! Cel tego zostawię na później, a teraz możecie iść, w końcu noc wiecznie nie trwa.
W między czasie usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Nikt inny tego nie usłyszał. Wszyscy byli zajęci sobą. Poczułem znów ten delikatny, słodki zapach w śród zapachów dobrze mia znanych.
Demonica.
Jak mogłem jej nie rozpoznać.
Ludzie zaczęli się rozchodzić pojedynczo lub w niewielkich grupach wszyscy szeptali tylko o tym co powiedział im Joseph. Byli zafascynowani i chyba nie bardzo interesowało ich po co mają to zrobić. Zresztą ich nigdy nic nie interesuje.
Ja musiałem dowiedzieć się kim jest demonica. Wiedziałem że to nie mógł być przypadek.
Ruszyłem prowadzony jej zapachem. W końcu ją ujrzałem. Przyśpieszyłem kroku i zakradłem się do dziewczyny. Dała się zaskoczyć. Demony mają wyostrzone zmysły ale nie do tego stopnia co my. Nie mogłem jej jednak bagatelizować. Demony są silnie i właściwie nie odczuwają bólu za to my owszem. Więc ze starcia to ona wyszła by bardziej zwycięsko. Lecz skorzystałem z tego że udało mi się ją zaskoczyć złapałem ją za ramię i wciągnąłem do ciemnej alejki przy której przechodziliśmy.
- Co słyszałaś? - warknąłem przyciskając ją do ściany
- Nie wiem o czym mówisz. - Uśmiechnęła się słodko patrząc mi prosto w oczy. Wtedy zrozumiałem jak blisko niej jestem. Nie wiem czy zadawała sobie sprawę że właściwie już mnie rozbroiła, że nie był bym w stanie jej skrzywdzić. Myślałem tylko o tym jak to by było ją pocałować.
I zrozumiałem jak się czuły osoby które spotkały syrenę albo wpadły w sidła Succubus'a czy Inkub'a.
Jak mogłem być takim idiotą i nie zorientować się że demonica jest Succubus'em.
Ogarnij się..
- Wiem że byłaś w hali - wypaliłem - ile słyszałaś? Co zamierzasz z tym zrobić? Mów albo cie zabije - ostrzegłem - a nie radził bym zadzierać z wilkołakiem podczas pełni
 Starałem się brzmieć wiarygodnie ale nie wiedziałem jak wyszedł efekt.
< Azero?>