17.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

W Las Vegas zamieszkuje około 2 milionów ludzi i drugie tyle to turyści. A ja w ciągu jednego dnia wpadłem dwa razy na tą samą demonicę. To wręcz nierealne. Ktoś powiedział by że to przeznaczenie. Tylko że ja nie wierze w przeznaczenia tak samo jak w przypadki.
Bo jak coś co jest nie namacalne może rządzić naszym życiem?
A może coś w tym jest?
Patrzyłem jak demonica wręcz kipi ze złości. Za to Joseph jak to on był irytujący i zadowolony z siebie. Z przyjemnością mi się patrzyło jak dziewczyna strzela go w twarz. Nie często się to zdarza. Patrzyłem jak jego rozbawienie zmienia się w wściekłość. Joseph nie jest przyzwyczajony to takiego traktowania. A już na pewno kiedy ktoś inny staje się tego świadkiem.  Z całego serca polubiłem szaro włosą, która zarzuciła swoimi długimi włosami i zaczęła się oddalać. Walczyłem ze sobą ale i tak zerknąłem na jej tyłek.
 - Nieźle bronisz alfę. - warknął Joseph
- Nie wiedziałem że mam cie bronić przed dziewczyną - odparłem - z reszto jedynie co ucierpiało to twoja duma i ego. Twoje życie nie było zagrożone...
- Milcz - przerwał mi wściekły
- Dobra po co mnie wezwałeś? - spytałem zmieniając temat. Nie chciałem denerwować go jeszcze bardziej, znaczy chciałem ale wyżył by się na kilku niewinnych z naszej watahy. 
- Bredziłeś coś o zniknięciach - zauważył - więc zacząłem się bliżej temu przyglądać. I dowiedziałem się ciekawej rzeczy. - zamilkł i odpalił kolejnego papierosa. Czekał aż zacznę go wypytywać i błagać o jakże istotne informacje. I choć faktycznie byłem ciekaw czego się dowiedział nie zamierzałem go błagać.
- Wejdziemy czy będziemy tu tak sterczeć? - spytałem
- Dowiedziałem się że Stanley ma się spotkać tu z Asai'm
- Z przywódcą klanu wampirów? - dopytałem nie dowierzając. Oba gatunki przecież się nie cierpią i trzymają się od siebie z daleka. Bo każde spotkanie kończy się śmiercią jednego z nich. A właśnie przywódca wampirów i alfa likanów mają się spotkać na miłą pogawędkę.
Weszliśmy do baru i siedzieliśmy tam jakiś czas pijąc whisky. Lecz ani Stanley ani Asai nigdzie nie było. Czułem że pełnia jest co raz bliżej. I co raz trudniej miałem usiedzieć w miejscu. Irytowało mnie już naprawdę wszystko nawet to że barman za głośno nalewa piwo.
- Nie ma sensu tu siedzieć idziemy - zarządził. Jemu chyba również zaczęła doskwierać pełnia
- Twój informator się chyba pomylił - wytknąłem. Czułem że to wyssane z palca tylko że Joseph dał się nabrać.
- Więc od jutra masz się dowiedzieć co kombinuje Stanley i pijawa.
Zaczęliśmy iść do hal fabrycznych gdzie zwołane zostało zebranie. Czułem zniecierpliwienie swoich braci z watahy a ich nastrój udzielał się również mi. Już nie pamiętałem jak to jest mieć spokojną głowę. Własne myśli i odczuwać własne emocje których z nikim nie musiałem dzielić.
Byliśmy już prawie na miejscu kiedy poczułem znajomy zapach. Jednak nie mogłem przypomnieć sobie kim jest właściciel, a raczej właścicielka zapachu.
Tak. Każdy człowiek, zwierze czy inna istota żyjąca ma własny i nie powtarzalny zapach. Po zapachu można rozróżnić płeć a nawet emocje. Więc dla kogoś kto ma wyostrzone zmysły świat to jeden wielki syf. A początki to udręka. Za dużo hałasu, za wiele zapachów i woń ciepłego mięsa na które chciało by się rzucić. Za dużo światła które oślepiało.
Więc nie bardzo wiedziałem co to za dziewczyna równie dobrze mogłem ją minąć gdzieś na ulicy. Weszliśmy do hali, a ja nie mogłem przestać myśleć o zapachu i skąd go znam.
Jak zwykle gdy zbierze się cała wataha a dokładniej 120 osobników. Z różnym charakterem, temperamentem i stażem. Nie trudno o konflikty, zwłaszcza podczas pełni. Więc i tym razem co najmniej 20 osób podnosiło swoją hierarchię stadną. Jakie to żałosne. Zachowujemy się jak zwierzęta.
- Dobra słuchajcie! Mam do was tylko jedna sprawę i nie zniosę sprzeciwu. Do wschodu słońca chce tu widzieć każdego z pięcioma nowymi rekrutami! Cel tego zostawię na później, a teraz możecie iść, w końcu noc wiecznie nie trwa.
W między czasie usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Nikt inny tego nie usłyszał. Wszyscy byli zajęci sobą. Poczułem znów ten delikatny, słodki zapach w śród zapachów dobrze mia znanych.
Demonica.
Jak mogłem jej nie rozpoznać.
Ludzie zaczęli się rozchodzić pojedynczo lub w niewielkich grupach wszyscy szeptali tylko o tym co powiedział im Joseph. Byli zafascynowani i chyba nie bardzo interesowało ich po co mają to zrobić. Zresztą ich nigdy nic nie interesuje.
Ja musiałem dowiedzieć się kim jest demonica. Wiedziałem że to nie mógł być przypadek.
Ruszyłem prowadzony jej zapachem. W końcu ją ujrzałem. Przyśpieszyłem kroku i zakradłem się do dziewczyny. Dała się zaskoczyć. Demony mają wyostrzone zmysły ale nie do tego stopnia co my. Nie mogłem jej jednak bagatelizować. Demony są silnie i właściwie nie odczuwają bólu za to my owszem. Więc ze starcia to ona wyszła by bardziej zwycięsko. Lecz skorzystałem z tego że udało mi się ją zaskoczyć złapałem ją za ramię i wciągnąłem do ciemnej alejki przy której przechodziliśmy.
- Co słyszałaś? - warknąłem przyciskając ją do ściany
- Nie wiem o czym mówisz. - Uśmiechnęła się słodko patrząc mi prosto w oczy. Wtedy zrozumiałem jak blisko niej jestem. Nie wiem czy zadawała sobie sprawę że właściwie już mnie rozbroiła, że nie był bym w stanie jej skrzywdzić. Myślałem tylko o tym jak to by było ją pocałować.
I zrozumiałem jak się czuły osoby które spotkały syrenę albo wpadły w sidła Succubus'a czy Inkub'a.
Jak mogłem być takim idiotą i nie zorientować się że demonica jest Succubus'em.
Ogarnij się..
- Wiem że byłaś w hali - wypaliłem - ile słyszałaś? Co zamierzasz z tym zrobić? Mów albo cie zabije - ostrzegłem - a nie radził bym zadzierać z wilkołakiem podczas pełni
 Starałem się brzmieć wiarygodnie ale nie wiedziałem jak wyszedł efekt.
< Azero?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz