14.05.2018

Od Rayan'a CD Azero

Pełnia. Czułem ją pod skórą, w kościach. Wstajesz z łóżka i już wiesz że dzisiejszy dzień będzie do dupy. Chcesz przespać wszystko i obudzić się na drugi dzień ale wiesz że to nierealne. Próbowałem zbagatelizować świt, ale okazało się to zbyt trudne. Nie mogłem bezczynnie leżeć na miejscu. Musiałem coś zrobić. Gdzieś iść, gdziekolwiek. Nie cierpię pełni. Wstałem z łóżka i wskoczyłem pod zimny prysznic. Mając nadzieje że zimna woda zdziała cuda i chociaż chwilowo pomoże mi zapomnieć o tym co ma nastąpić za parę godzin. Choć lodowaty strumień lał mi się na głowę prawie wcale tego nie odczuwałem. Choć przeżyłem już tyle pełni nadal nie przyzwyczaiłem się do tego swędzenia pod skórą, do tego rozdrażnienia. Warknąłem waląc pięścią w płytki. Wyłączyłem prysznic za nim zdemoluje sobie dom. Zarzuciłem na siebie spodnie i opuściłem łazienkę.
Nie byłem sam, czułem unoszący się zapach intruza w powietrzu. Rozpoznałem go, z drugiej strony kto inny miał by wejść do mojego domu bez zaproszenia i otwierać butelkę piwa jak własną. Z włosami z których kapała woda i częściowo ubrany zszedłem na dół. W salonie na kanapie siedział Joseph z papierosem w ustach i piwem w ręku. Jakie to typowe.
- Strzepujesz popiół na mój dywan - zauważyłem znudzonym głosem
- Nie znalazłem nigdzie popielniczki - odparł z uśmiechem, i jeszcze raz strzepnął popiół na podłogę
- Czego chcesz? - spytałem bez żadnych dalszych wstępów.
- Pogadać - stwierdził i podał mi drugą butelkę piwa. Sam jego widok doprowadzał mnie do furii
- Jak miło z twojej strony że częstujesz mnie moim własnym browarem
- Nie możemy tak po prostu pogadać i wypić browara  jak kiedyś? Jak kumple? - spytał pochylając się nie co do przodu
- Joseph my nie jesteśmy kumplami - stwierdziłem siadając na fotelu naprzeciwko niego i otworzyłem butelkę. Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie
- Musimy pozbyć się tej laski z naszego terenu - przeszedł do rzeczy. Wiedziałem o czym mówi. Od paru dni nie ma innego tematu.
- To nigdy nie był twój teren - zauważyłem 
- Więc będzie moim terenem jak tylko pozbędziemy się tej kociej s.ki
- Ona jest naszym najmniejszym problemem. Ma zaledwie 10 osób w czym ci zagraża? - zacząłem po raz kolejny - czworo naszych zniknęło bez śladu. U Stanley'a jest podobnie...
- Skąd ty wiesz co dzieje się u Stanley'a? Z nim też musimy zrobić porządek - warknął i za jednym razem wypił całą zawartość butelki
- Czego więc chcesz? - spytałem zrezygnowany, wiedziałem że jak sobie coś postanowi nie można go od tego odwieźć chyba że sam się znudzi.
- Chce byś wiedział o tym pierwszy, jesteś moim przyjacielem..
- Byłem twoim przyjacielem - poprawiłem odruchowo
- Dziś przed zachodem zwołałem zebranie. - kontynuował jak bym wcale się nie odezwał - na zebraniu oznajmię że każdy o świcie musi wrócić z pięcioma nowymi rekrutami
- Co ty chrzanisz? - wpatrzyłem się w niego licząc że to tylko jego chory dowcip
- Powiększę naszą watahę pięciokrotnie - zauważył dumnie
- Nie zapanujesz nad nimi - zauważyłem, próbowałem zachowywać się spokojnie lecz tylko cudem mi się to udawało. Doskonale wiedziałem jakie potrafią być młode wilkołaki przecież od prawie stulecia zajmuje się nimi nie robiąc nic innego
- A kto powiedział że mam nad nimi panować? Oni będą moimi pionkami - wyjaśnił - wykonają za nas całą robotę. Pozbędą się tej s.czy i Stanley'a. Bądź na zebraniu, bo wyciągnę konsekwencje - ostrzegł.Wstał z kanapy i skierował się do wyjścia. Zostawiając tylko własny zapach unoszący się jeszcze w powietrzu, pustą butelkę i czarny popiół na białym dywanie. Czyli nic nowego.
Oparłem się wygodnie w fotelu i przymknąłem oczy. Odbiło mu. Nie podobało mi się to co wyprawia ale co ja mogłem. Nie miałem nic do powiedzenia. Jedynym wyjściem było by odejść z watahy i wyjechać nie oglądając się za siebie. Tylko że już próbowałem to zrobić kilkukrotnie i ani razu się nie udało. Nie potrafię odejść od watahy, nie potrafię odejść od Joseph'a. Nie otwierając oczu zacząłem wystukiwać rytm o butelkę. Nawet to nie było wstanie mnie uspokoić. Wstałem więc i wyszedłem z domu. Wsadziłem słuchawki w uszy i zacząłem biec przed siebie. To na ogół mi pomagało tym razem również. Chociaż nie mogłem uwolnić się od dręczących myśli. Joseph ściągnie na nas niebezpieczeństwo. Jeżeli on naprawdę zrobi to co mi zapowiedział do Las Vegas zjadą się łowcy. Właśnie wybiegłem z parku i zacząłem pokonywać dość zatłoczoną ulicę jednak nie zamierzałem zwolnić. Kluczyłem między samochodami. Wyczułem zapach skrzepniętej krwi za nim jeszcze zbliżyłem się na tyle by zobaczyć co się stało. Wyciągnąłem słuchawki i zacząłem nasłuchiwać, podążając za zapachem. Szedłem jak zahipnotyzowany przecież dziś miała być pełnia. Moja druga osobowość domagała się posiłku. Ostatnimi czasy trochę ją zaniedbałem.
Z tego dziwnego stanu zostałem brutalnie wyrwany. Spojrzałem obłąkanym wzrokiem na dziewczynę która na mnie wpadła. Była tak samo zaskoczona co ja. Cofnąłem się o krok do tyłu. Przede mną stała atrakcyjna szaro włosa demonica. Zatkało mnie i stałem jak ten kretyn lustrując ją wzrokiem.
- Wszystko okej? - spytałem odchrząkując. Spojrzałem w kierunek z którego przyszła dziewczyna. Parę metrów dalej widziałem tłum ludzi, policyjny radiowóz. Wszystko stało się jasne demonica miała zapewne coś wspólnego z całą tą aferą. Nauczyłem się że najlepiej trzymać się z daleka od innych ras. Więc przeklinałem się w myślach za to że nadal tam stałem.
< Azero?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz