27.05.2018

Od Alana CD Isleen

Moja ulga spowodowana zobaczeniem dziewczyny żywej szybko prysnęła kiedy podszedłem do niej nie zważając na wrzaski czerwonowłosego gościa który żywcem był pożerany przez ogara. Leen wyglądała okropnie była ubrudzona krwią, że ciężko miałem oszacować jej stan. Dopiero gdy się odezwałem okazała jakiekolwiek zainteresowanie.
- Alan? - Szepnęła ledwo słyszalnie
- Tak, to ja - uspokoiłem ją kucając obok niej. - Wyglądasz okropnie. Chodź, zabieram cię stąd. Chciałem wziąć ją na ręce ale odepchnęła moją dłoń
- Poczekaj... - wyszeptała z wysiłkiem -  Vincent...I...Dziew...Ta...Dziewczyna...Są...Tutaj...
- Co? Vincent i Ginna są tutaj? - Dopytałem. Na co Leen pokiwała głową. To było zbyt proste. Lecz nie zamierzałem narzekać. - Wiesz co z nimi? - dopytałem, lecz dziewczyna już nic nie odpowiedziała. - Leen? - Dziewczyna przestała kontaktować. Martwiłem się o nią. 
Nie było czasu musiałem wynieść ją stąd. Nie wiadomo czy czarowników nie było więcej.
Podniosłem ją z ziemi, a dziewczyna straciła przytomność.
- Ortros - bo tak postanowiłem nazwać ogara. Nie powinienem dawać mu imienia ogar to nie wyrośnięty pies - zostaw te kości. Idziemy. Znajdź.. - zastanowiłem się chwile by obrać w słowa kogo ma szukać.
Lecz on nie czekał powąchał w powietrzu i ruszył przed siebie. Jak by doskonale wiedział co miałem na myśli. Jeszcze dużo musiał bym się nauczyć o ogarach, nie było wątpliwości że odbierają myśli własnego pana. Choć ja nie wiedziałem jakimi słowami przekazać mu polecenie on już zaczął je wykonywać. Posiadanie ogara ułatwiało wiele spraw. A ja zacząłem przyzwyczajać się do tego luksusu za co musiałem się przeklinać. Osobiście musiał bym spędzić parę godzin na znalezienie Lenn, a później Vincenta i Ginne. A fakt że był to stary dworek miał również wiele przejść dla służby. Więc mogło by okazać się również że w ogóle bym ich nie znalazł.
Dałem się prowadzić Ortros'owi. Który doskonale wiedział gdzie zmierza. Źle to rozegrałem. Motorem nie zawiozę Leen do domu. A jak Vincent i Ginna będą w podobnym stanie? Ogar kilkukrotnie zatrzymywał się przed jakąś ścianą, a ja musiałem szukać ukrytej dźwigni otwierającej drzwi. W końcu zatrzymał się przed drzwiami i zamerdał ogonem.
- Dobry pies - delikatnie położyłem Leen na podłodze podkładając jej pod głowę własną kurtkę. - Pilnuj jej Ortros  - O dziwo oboje szybko przywykliśmy do imienia które nadałem mu w myślach. Nie chciałem aby ogar za mną łaził, a imię pozwalało mi traktować go bardziej jak psa. Położył się obok niej i wiedziałem że zabił by nawet mysz która przemknęła by się zbyt blisko.
Tą samą nitką otworzyłem drzwi do pomieszczenia gdzie miał być przetrzymywany Vincent miałem nadzieje że będzie z nim Ginna.
Drzwi ustąpiły z hukiem, a ja ostrożnie wszedłem do środka. Mógł być tam ktoś kto ich pilnuje. A nawet jak nie. Oboje byli łowcami mogli się uwolnić i wziąć mnie za jednego z nich. Nigdy nie lekceważ wroga i własnego jeńca.
Musiałem przyzwyczaić wzrok do ciemności panujących w pomieszczeniu bez okien. Oboje byli przykuć łańcuchami do ściany na przeciwległych ścianach. Nie udało im się uwolnić ktoś dobrze się przygotował.
- Vincent - wymówiłem imię wuja podchodząc do niego. Podniósł głowę do góry. Spojrzałem również na Ginne nie byli w o wiele lepszym stanie od Leen lecz znosili to znacznie lepiej. Do bólu można się przyzwyczaić. Można wytrenować sobie odporność.
- Co ty tu robisz kretynie?! - wrzasnął Vincent piorunując mnie wzrokiem
- A gdzie jakieś dzięki za ratunek? Ciesze się że cie widzę? - mruknąłem rozglądając się po celi
- Oni chcieli cię tu zwabić nie mam czego się cieszyć przecież im się udało. Spadaj stąd! - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jak przystało na głowę rodu.
- Nie ruszam się bez was. - zaoponowałem -  Z tobą wszystko w porządku? - Spytałem na co pokiwał twierdząco głową - zobacz co z Ginną
Ginna była dla niego jak córka. Zależało mu na niej, więc czarownicy wykorzystali jego słabość. Dziwił mnie tylko fakt że mimo to mnie nie wydał. Nie wiedziałem czego ode mnie chce sabat ofiarny, ale miałem pewność że to było skierowane do mnie. Na pewno starali się złamać Vincenta i dowiedzieć się gdzie mieszkam.
Zostawiłem go i podszedłem do nieprzytomnej Ginny.
- Ginna - poklepałem ją delikatnie po policzku
Z jękiem odzyskała przytomność. Ręka za którą była przykuta do ściany na pewno była złamana.
- Al? - szepnęła zdezorientowana - co ty tu robisz? - jęknęła powstrzymując krzyk, tak jak w przypadku Leen nie miałem czasu ani możliwość na oszacowanie jej ran.
- Przyszedłem po was - odparłem - zaraz was stąd zabiorę - obiecałem. Wstałem i  wróciłem do Vincenta.
Skoro nie zdołali się uwolnić łańcuch musiał być zaczarowany. A ja musiałem dowiedzieć się z jakim czarem mam do czynienia i spróbować je jakoś zniszczyć. Nie chciałem praktykować na łańcuchu Ginny.
Łańcuch był srebrny więc zapewne goszczą również wilkołaki. Miał również kilka symboli na których się nie znałem. To była czarna magia do której tylko nieliczni mają dostęp. Spróbowałem więc czar pokonać czarem chociaż wątpiłem by się udało. Wyciągnąłem nitkę otwarcia i oplątałem łańcuch. Czekałem chwile ale nic się nie działo. Ostatecznie to nitka pękła, a łańcuch ani drgnął. Spróbowałem jeszcze z kilkoma magicznymi przedmiotami ale na próżno. Łańcuch był niezniszczalny.
- Spróbuje go stopić - ostrzegłem, kiedy wszystkie inne pomysły szlak trawił. Vincent tylko skinął głową.
Dotknąłem łańcucha i przesłałem całą moc na niego. Choć łańcuch nagrzał się do niewyobrażalnych temperatur Vincent nawet nie mruknął. Był Hunter'em. Wszyscy mamy odporność na ogień. Więc jego skóra nawet nie miała zaczerwienienia.  Jeżeli okaże się to jedynym sposobem na zniszczenie łańcucha ciężko będzie z łańcuchem Ginny. Ona nie ma tej odporności.
Łańcuch stopił się jakieś 5 minut później, a Vincent od raz wstał i podszedł do dziewczyny odgarniając jej z czoła mokre kosmyki włosów.
- To jedyny sposób - szepnąłem, Vincent ścisnął ją opiekuńczo.
Ginna pokiwała głową i wymusiła uśmiech. Potrafiłem doskonale odczytywać jej emocje, myśli. Dlaczego Vincent tak wszystko skomplikował? Byliśmy rodzeństwem, najlepszymi przyjaciółmi, partnerami w walce. A przez niego teraz oboje czuliśmy się nieswojo we własnym towarzystwie.
- Ufasz mi? - spytałem tak jak kiedyś za starych dobrych lat kiedy to jeszcze nie byliśmy zaręczeni.
Ginna uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Sprawnym ruchem wykręciłem jej złamaną rękę. Wrzasnęła z bólu i straciła przytomność. Właśnie na tym mi zależało. Nie dał bym rady torturować jej przez 5 minut i słuchać jej wrzasków.
Wszystko poszło sprawniej, gdyby tylko w powietrzu nie czuć było palone ciało. Łańcuch odpuścił lecz jej nadgarstek wyglądał okropnie spalony nie mal do kości.
Vincent wziął ją na ręce. I wyszliśmy na zewnątrz gdzie nadal leżała nieprzytomna Leen i pilnujący ją Ortros.

****

Wróciliśmy do mieszkania Collinsa. Mój pokój mieścił się na poddaszu ale był na tyle mały że zapewne nie zmieścili byśmy się tam wszyscy. Lecz stary profesor zapewnił że to nie jest dla niego problem i może udostępnić nam cały dom. Bo cały dzień i tak spędza w antykwariacie. A po zamknięciu dawał korki z mitologi Erice Fallen. Podobno odkąd wpuścił ją do domu w środku nocy i dał jej mały wykład na temat erynii bardzo się zaprzyjaźnili, a on zaczął traktować dziewczynę jak wnuczkę. Chciałem ją poznać. Zwłaszcza że było duże prawdopodobieństwo że była córką Vincenta. Jednak dziś nie miałem do tego głowy. Miałem ważniejsze priorytety.
Wszystkie ogary gdzieś zniknęły ale Ortros wszedł z nami do mieszkania i położył się przy moich nogach. Dlaczego ja nigdy nie przygarnąłem sobie psa?
Vincent patrzył na niego pogardliwym spojrzeniem a ogar nie był mu dłużny jak by wyczuwał ciężką atmosferę.
- Czy ty jesteś normalny?! - wrzeszczał Vincent - jak mogłeś paktować z Belet'em
To był temat wywołujący emocje. Vincent ochrzaniał mnie i zapewniał że rodzice w grobie się przewracają. A ja zapewniałem że gdyby było inne wyjście na pewno bym z niego skorzystał. Co on myślał że paktowałem z demonem dla przyjemności?
Po chwili dołączyła się Ginna która próbowała załagodzić naszą kłótnie. Lecz jej wtrącanie się jeszcze bardziej mnie irytowało.
I pewnie ktoś by ucierpiał gdyby Isleen nie odzyskała przytomności. Ta to ma dopiero wyczucie czasu.
Cieszyłem się że zmieniła temat i mogłem choć na chwile zapomnieć o Belecie i o trzech przysługach.
Leen pokazała nową umiejętność którą na dobyła. Dobrze że jest coś czym będzie mogła się bronić. Wizje były pomocne ale nie praktyczne. Ale również mnie to martwiło. Leen była silna, za silna. Jej moc niszczyła ją, a jak użyje ją za dużo może nawet umrzeć. Jej moc może również wymknąć się spod kontroli. Powinna zacząć ćwiczyć samokontrole i to jak najszybciej, a najlepiej gdyby znalazła kogoś ze swojego rodu. Kto by jej w tym pomógł.
Ten krótki pokaz porządnie ją wyczerpał. Nie chciała się do tego przyznać ale położyła się i przymknęła oczy. Chciałem dać jej pospać więc kontynuację naszej kłótni odbywaliśmy szeptem. Ginna chyba również usnęła na fotelu. Albo tylko udawała. Tak byłem dupkiem nie powinienem traktować ją w ten sposób. Nie powinienem winić ją za decyzje Vincenta.
- Alan? - Mruknęła nagle Leen
- Tak? - Przerwałem kłótnie z Vincentem i oboje podeszliśmy do dziewczyny.
- Skoro twoim ojcem jest ten cały Belet, to znaczy, że ja też mam takiego anielskiego ojca? - Zapytała - A więc kto jest moim anielskim ojcem?
Oczekiwała odpowiedzi. Pochlebiało mi że traktuje mnie jak encyklopedię która zna odpowiedź na wszystkie pytania. Ale nie jestem bogiem i nie znam wszystkich rodów.
- Dowiemy się - obiecałem - i dowiemy się co spotkało twoją rodzinę tylko musisz dojść do siebie.

****

Wszyscy byli zmęczeni. Ginna zajęła mój pokój na poddaszu. Vincent pokój gościnny obok sypialni pana Collinsa. A Leen nadal spała na kanapie w salonie. Patrzyłem na nią z fotela na którym siedziałem. Nie chciałem jej budzić ale potrzebowałem z kimś pogadać. Z kimś kto niczego ode mnie nie oczekuje. Posłuszeństwa jak Vincent, czy dalszej przyjaźni mimo tego co się stało jak Ginna.    Pod moimi nogami siedział Ortros i dawał głaskać się po głowie.
Wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliłem go zaciągając się tytoniem.
Leen obudziła się około 4 nad ranem. Wyglądała już o wiele lepiej.
- Jak się czujesz? - dopytałem podchodząc do łóżka
- Lepiej - przyznała - siedziałeś tu całą noc?
- Nie dopiero co przyszedłem - skłamałem. Nie chciałem by uznała mnie za jakiegoś psychopatę - staram się unikać Ginny i Vincenta. Więc idź pod prysznic i spróbujemy dojść do tego kto jest twoim anielskim ojcem.
Nie sprzeciwiała się. Wyjaśniłem jej gdzie jest łazienka. Sam wyciągnąłem kilka rodzinnych pamiętników i spróbowałem znaleźć coś o wieszczkach wśród łowców. Może łatwiej było by mi gdybym znał jej nazwisko. Ale nie chciałem się tak łatwo poddawać.
Wziąłem kolejny pamiętnik kiedy Ortros szturchnął mnie nosem. Spojrzałem na niego. W pysku trzymał jakiś zwój. Miałem złe przeczucia mimo to wziąłem od niego pergamin. Wiedziałem że to wiadomość od Belet'a.
Przełamałem pieczęć z zaschniętej krwi i rozwinąłem gruby papier miałem dziwne przeczucie że to jednak ludzka skóra. Kartka była zapełniona czerwonym tuszem. Który równie dobrze mógł by być krwią. Pominąłem to co nie miało znaczenia. I zacząłem czytać pierwszą przysługę którą miałem dla niego wykonać.
" ...Na mocy paktu zobowiązujesz się do wypełnienia trzech przysług.
Przysługa 1
Niebiański głupiec Archanioł Gabriel jest o krok od upadku. Więc masz znaleźć i dostarczyć mi powód jego zguby. Jednego z jego potomków. 
Jeden z ogarów towarzyszyć ci będzie aż spłacisz swój dług... "

Darowałem sobie czytanie dalszej części najważniejszego się dowiedziałem. Miałem oddać Belet'owi Nefilim Gabriela.
Odłożyłem pergamin na stół i zacząłem zastanawiać się czy powinienem wypełnić przysługę. Nie chciałem zostawiać jakiegoś łowcę na łasce upadłych.
- Muszę wrócić do domu - usłyszałem głos Leen, spojrzałem na dziewczynę. Ciemne włosy owinęła ręcznikiem ale na sobie nadal miała ubrania brudne we krwi.
- Pójdę z tobą - zaproponowałem
- Coś się stało? - dopytała
Nim wymyśliłem jakieś dobre kłamstwo dziewczyna zainteresowała się pergaminem którego nie zdążyłem schować.
< Isleen?>
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz