23.05.2018

Od Isleen CD Alana

Już prawie chwyciłam za klamkę, gdy mężczyzna złapał mnie za włosy i pociągnął w dół. Sapnęłam z bólu spowodowanego upadkiem. Czerwonowłosy złapał mnie za gardło i przyszpilił do ściany. Kopałam i szarpałam się, ale niestety na darmo. Nagle z zewnątrz zaczęły dobiegać krzyki. Mężczyzna wyciągnął zdecydowanym ruchem szkło, które mu wcześniej wbiłam i podszedł do okna. Wydał z siebie głośne westchnienie, spowodowane tym, co zobaczył przez okno. Spróbowałam się podnieść, ale byłam za słaba. Poza tym czerwonowłosy wcześniej postanowił trochę mnie pociąć nożem - ot tak, dla zabawy, no i oczywiście wciąż byłam wykończona po skorzystaniu z mojej nowej umiejętności. Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, a do pokoju wpadł... pies? Nie wiem, ale było ogromne. W pierwszym momencie myślałam, że to coś trzyma z osobami odpowiedzialnymi za porwanie mnie, ale moje wątpliwości szybko się rozwiały, gdy bestia rzuciła się do gardła czerwonowłosego mężczyzny. Gdy bestia zajmowała się mężczyzną, ktoś jeszcze wszedł do pomieszczenia. Nie widziałam kto, byłam cholernie zmęczona. Spróbowałam skupić wzrok na podchodzącej do mnie postaci, ale to niestety nie pomogło.
- Leen wszystko w porządku? - Spytał. - Nic ci nie jest? - Chwila, ja znam ten głos. Poza tym tylko jedna osoba mnie tak nazywa. No, w końcu jak do tej pory gadałam z tylko jedną osobą.
- Alan? - Szepnęłam zmęczonym głosem.
- Tak, to ja. Wyglądasz okropnie. Chodź, zabieram cię stąd. - Powiedział.
- Poczekaj. - Odepchnęłam go delikatnie. - Vincent...I...Dziew...Ta...Dziewczyna...Są...Tutaj... - Wysapałam.
- Co? Vincent i Ginna są tutaj? - Pokiwałam słabo głową. Naprawdę nie miałam już na nic siły. Alan chyba jeszcze coś mówił, ale nie słyszałam już co. Poczułam tylko jak chłopak mnie podnosi i zapadła dla mnie całkowita cisza i ciemność.

~~~***~~~

Obudziła mnie głośna rozmowa. Bez wątpienia kłóciło się gdzieś obok mnie dwóch facetów. W tym jeden z nich miał wyjątkowo wkurzający głos. Alan. Po chwili dołączył do nich cichszy, kobiecy głos. Nagle Alan wydarł się niemiłosiernie, a moja głowa miała chyba za chwilkę eksplodować.
- Zamknij się idioto, czego się drzesz od rana? - Warknęłam najgłośniej jak potrafiłam. Nagle rozmowy ucichły i po chwili poczułam, jak ktoś siada obok mnie na...łóżku? Sofie? Nie mam pojęcia, ciągle nie miałam zbytnio siły i ochoty, by otworzyć oczy.
- Leen? Jak się czujesz? - Usłyszałam znajomy głos Alana.
- Jak gówno, wszystko mnie boli, a tak poza tym to masz niesamowicie denerwujący głos, wiedziałeś o tym? - Rzuciłam uszczypliwie. Jasne było to, że ja jeszcze nie zapomniałam naszej poprzedniej kłótni.
- Cóż, widzę, że nie jest z tobą tak źle i niepotrzebnie się martwiłem. - Zaśmiał się cicho. Chwila, martwił się? O mnie? Hmmmm... Nikt się o mnie nie martwił od... Bardzo dawna, no i właśnie to było dziwne.
W końcu otworzyłam leniwie oczy i zaczęłam się rozglądać. Leżałam na sofie, a obok mnie siedział Alan, którego twarz było pierwszym, co zobaczyłam. Nagle naszła mnie ochota na to, by dać mu w twarz, ale postanowiłam, że jednak tego nie zrobię. W końcu mnie uratował, a nie chciałabym by znowu mnie tam zaniósł czy coś...
- Witaj. - Usłyszałam głos mężczyzny, który stał nieopodal sofy. - Nazywam się Vincent, jestem wujem tego pajaca. - Powiedział, a ja od razu go polubiłam.
- Czyli byli w tym samym budynku? - Przeniosłam spojrzenie na Alana, a ten skinął twierdząco głową. Nieopodal w fotelu siedziała dziewczyna. Jak się domyśliłam to była to Ginna. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w twarz chłopaka siedzącego obok mnie. Patrzenie i wściekanie się na niego było o wiele lepszą opcją niż uśmiechanie się do obcych ludzi. Tak, jestem w 100% aspołeczna. Mam tylko nadzieję, że ona źle tego nie odbierze.
- W ogóle to... - Zaczęłam. - Jakim cudem się tam dostałeś i co to była do diaska za bestia, która rozszarpała tego czerwonego gada? - Zapytałam. Byłam szczerze ciekawa co per pan "Depresja" wymyślił. Alan niezręcznie podrapał się po karku. Zmrużyłam oczy. Coś przeskrobał.
- No właśnie, pochwal się co żeś odwalił. - Warknął Vincent.
- Alan? Co narobiłeś? - Zapytałam. Chłopak zacisnął usta, a ja zaczęłam się modlić o cierpliwość. "Spokojnie, daj mu chwilkę... Niech zbierze myśli i coś powie, nim dostanie od ciebie w twarz." mówiłam do siebie w myślach.
- No bo... Tak jakby to były ogary, a ja... Poprosiłem swojego ojca o pomoc. - Wydusił w końcu. Spojrzałam na niego zaszokowana.
- Jak to? Przecież mówiłeś, że twoja rodzina nie żyje i masz tylko wujka i... - Patrzyłam na niego zdezorientowana. Vincent i Ginna posłali mi zaskoczone spojrzenie. Alana tylko westchnął głośno.
- Tak, ale mówię o...Moim ojcu...W sensie tym anielskim ojcu. Belet to upadły anioł, teraz demon, no i mój ojciec, przez którego krew jestem nefilim. - Wyjaśnił. Zapadła cisza. Chwila, kiedyś babcia mi opowiadała różne bajki i kiedyś zapytałam ją, czym są demony. Powiedziała, że to chciwe, podstępne stworzenia, które nigdy nic nie robią za darmo. Czyli Alan mu zapłaci? Przekupił go czymś? Tylko czym?
- Skoro to demon....
- To chciał coś w zamian. - Powiedział Vincent, przerywając mi. Spojrzałam na Alana pytająco, a on westchnął.
- Zażądał ode mnie trzech przysług w tym świecie. - Westchnął po raz kolejny.
- Czemu mam wrażenie, że to cholernie źle? - Zapytałam.
- Bo tak jest. - Warknął Vincent. - Alan będzie musiał zrobić trzy rzeczy, których Belet sobie zażyczy. - Prychnął i usiadł w fotelu.
- Wpakowałeś się. - Powiedziałam.
- Owszem. - Mruknął.
- Dobra, na razie przerwijmy twoje męki. Muszę ci coś pokazać. - Powiedziałam, siadając.
- Co takiego chcesz mi pokazać? Mam dość niespodzianek na dziś. - Kolejne cierpiętnicze westchnienie.
- Po prostu patrz. - Tym razem to ja westchnęłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i w końcu dostrzegłam przydatną mi rzecz. Na stole leżała mała łyżka. Alan podążył za moim spojrzeniem, tak samo, jak Vincent i Ginna. Skupiłam się na przedmiocie i pomyślałam "Do mnie!", tak jak zrobiłam to wcześniej. Łyżka zadrżała i zaczęła się unosić. Tym razem postarałam się by przedmiot leciał wolniej niż poprzednio. Łyżka przyfrunęła do mnie i do Alana, po czym po chwili upadła na podłogę, przy nodze Alana.
- Wow... - Szepnął.
- No... - Powiedziałam. - Nie potrafiłam tego wcześniej. Znaczy... - Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam o mojej historii z dzieciństwa, gdy poruszyłam łyżkę i o tym, jak zraniłam czerwonowłosego. Ponownie zakręciło mi się w głowie, a z nosa znów zaczęła mi płynąć krew. Wspaniale, kolejna boląca umiejętność. Z jednej strony to fajnie. W końcu mam coś, czym będę mogła się w jakiś sposób obronić przed wrogami, no bo przecież wizjami nie ma mowy bym się obroniła, ale z drugiej strony będę musiała cierpieć podwójnie. Położyłam się jeszcze na chwilę, a Vincent i Alan zaczęli cicho dyskutować. Najwyraźniej chcieli dać mnie i Ginnie odpocząć. Vincent szybko się pozbierał, ale z dziewczyną, tak samo, jak i ze mną było trochę gorzej. Słyszałam, że dalej rozmawiają o Belecie. Czy ja też miałam anielskiego ojca? Jeśli tak, to kto nim jest?
- Alan? - Mruknęłam.
- Tak? - Przerwał rozmowę z wujem i obydwoje podeszli do mnie.
- Skoro twoim ojcem jest ten cały Belet, to znaczy, że ja też mam takiego anielskiego ojca? - Zapytałam. Alan skinął głową. - A więc kto jest moim anielskim ojcem?

< Alan? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz