6.05.2018

Od Alana CD Raven

W sąsiedniej sali był zlot. Głupcem był bym gdybym myślał że z dżinem pójdzie łatwo i szybko, że namierzenie będzie najtrudniejszą częścią. Jestem łowcą nauczyłem się że zawsze trzeba brać najgorsze pod uwagę. Nie jestem nowicjuszem siedzę w tym od wielu lat. Sprawnie i szybko poradziłem sobie z czarownikiem który jak sądziłem podążał na zlot mając zaproszenie. Podarowałem dziewczynie amulet maskujący i ochronny. Dzięki niemu istoty ciemności nie będą nas wyczuwać. Sam miałem podobny, nie rozstawałem się z nim. Na ogół brali mnie za czarownika wystarczyło tylko pobawić się trochę w piromana. A jednak mimo moich starań znów popełniłem błąd.
- Lady Esmeralda nie pozwala przyprowadzać osób towarzyszących - zaczął ochroniarz. Nie było żadnego święta czarownic więc intrygujące było to że się zebrały. Czas się wycofać i poczekać na dogodny moment. Jeżeli gospodarzem tego przedstawienia jest główna wieszczka sabatu w Las Vegas lepiej trzymać się na bezpieczną odległość zwłaszcza kiedy ma się..
- Ja mogę wejść bez zaproszenia- powiedziałam stanowczo ciemnowłosa przerywając moje rozmyślenia. Przeklinałem w duchu głupią Blackwood. Choć tak naprawdę wściekałem się na siebie. To nie była jej wina ona nawet nie wiedziała co właściwie się dzieje. Lecz już było za późno mogłem tylko stać i czekać na obrót sytuacji. Zacząłem opracowywać na szybko plan ewakuacyjny. Jest dużo śmiertelników czarownice będą ostrożne nie chcąc się zdradzić. Co jak co ale doskonale pamiętają te nie pewne czasy kiedy nie mogły nawet mrugnąć bojąc się spalenia na stosie.
-A więc zawołaj moją ciotkę to się przekonamy - rzuciła dziewczyna. Czy ona nie ma za grosz instynktu samozachowawczego?
-Lepiej nie- przerwałem jej cicho. Może udało by nam się jeszcze wycofać. lecz ona nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Teraz jak nigdy zabrakło mi Ginny. Z nią takie wyprawy była łatwe, zawsze mnie słuchała i nigdy mnie nie lekceważyła.
-...ale moja ciotka nie lubi kiedy ktoś zawraca jej głowę takimi głupotami, a więc wątpię byś zachował tę posadę- ciągnęła dalej moja samobójcza towarzyszka -A więc? Nie lubię czekać.
Spiorunowałem ją morderczym spojrzeniem ale to też zbyła. Teraz naprawdę zacząłem się zastanawiać czy nie prościej było by gdyby za miast niej poszedł Roth jej brat. Wydawał się bardziej rozgarnięty i świadomy zagrożenia. Westchnąłem ciężko. Nadal nie miałem pomysłu jak nas stąd wyciągnąć. Chyba pierwszy raz w życiu nie miałem żadnego planu. Ochroniarz odebrał telefon i chwilę posłuchał co ma do powiedzenia jego rozmówca. Zacisnąłem pięści próbując wysłuchać co mówi osoba po drugiej stronie linii. Ginna na pewno wszystko by doskonale by usłyszała. Była Torres'em, a wszyscy z tego rodu mieli przydatną zdolność echolokacji a co za tym idzie wyczulony słuch. W jakimś sensie mi jej brakowało. Lecz szybko schowałem Ginnę w głąb umysłu skupiając się tylko i wyłącznie na tym co się dzieje w tej chwili.
-Twoja ciotka zaprasza- odparł krótko mężczyzna chowając telefon do kieszeni- przepraszam nie wiedziałem- odsunął się i przepuścił nas do środka
-Już za późno- powiedziałem wyczuwając wahanie dziewczyny.
-Jak za późno?- dopytała zaniepokojona.
-Tak że Esmeralda to miejscowa wieszczka, czego oczywiście nie wiesz, prawda? Bo gdybyś wiedziała wycofałabyś się wtedy kiedy był na to czas - mruknąłem ze złością nie chciałem się na niej wyżywać ale na kimś musiałem a ona była pod ręką. Przecież to ona nie słuchała? Więc nie miałem zbyt wielkich wyrzutów.
-Wieszczka?- dopytała
-Idiotka, po prostu zginę przez idiotkę- mruknąłem cicho. Byłem z rodu Hunter'ów my zawsze wychodzimy cało z kłopotów. Choć nie zawsze mruknął cichy głosik w mojej głowie, który od razu uciszyłem za nim stał się zbyt głośny. Ostatecznie zawsze zostaje opcja aby wszystko spalić. Spojrzałem na Blackwood po raz kolejny uświadamiając sobie fakt że nie znam jej imienia i pewny siebie przeszedłem przez drzwi. W krok za mną podążała dziewczyna była trochę niepewna. Jeżeli się bała nie dawała tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się sam do siebie była w 100% Blackwood'em. Vincent zawsze powtarzał że dobrze mieć w nich przyjaciela są lojalni i walczą do końca nie lękając się śmierci. Może to zasłucha ich anielskiego przodka.
Sala była podobna do poprzedniej. Trochę jak jej lustrzane odbicie. Prawdopodobnie znaleźliśmy się w pomieszczeniu które istnieje tylko wyłącznie dzięki czarowi. Wyczuwałem moc czarownic od której robiło mi się nie dobrze. Mogłem to ukrywać przed otoczeniem ale nie przed samym sobą. Robiło mi się nie dobrze z nerwów, ze strachu. Czarownice zabiły moją rodzinę ich moc wyczuwam na odległość. A w sali był  cały sabat dokładniej około 600-700 czarownic.
- Trzymaj się mnie - poleciłem łapiąc dziewczynę za rękę. Spodziewałem się że ją wyrwie albo coś ale ona złączyła palce z moimi i ruszyliśmy przed siebie.
Wieszczka chyba nie chciała chyba zamieszania w swoim sabacie bo ludzie mijali nas nie wiedząc kim jesteśmy. Nawet kilku nam kiwnęło głowami myśląc chyba że jesteśmy jednymi z sabatu. Rozglądałem się dookoła próbując ją wypatrzeć z drugiej strony nie miałem pojęcia jak wygląda Esmeralda ani jak wyczuć moc wieszczki bo najzwyczajniej w świecie żadnej nie spotkałem. Wieszczki we wszystkich sabatach są najbardziej chronione niczym królowe.
- Raven Blackwood, Alan Hunter - wyćwierkała kobieta o płomienistych włosach jak by właśnie witała starych znajomych. Cały się spiąłem mocniej ściskając dziewczynę za rękę. Nie podobało mi się to - Esmeralda Cavendish - przedstawiła się z uśmiechem - długo każecie na siebie czekać ale ciesze się że was widzę młodzi łowcy. Osiądźmy proszę - zaproponowała
< Raven?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz