Siedziałem z ciężkim oddechem na jednej z drewnianych ławek przy stacji. Z nieba lał się czysty ogień, a jak to przystało na wielbiciela płaszczów, nie posiadałem niczego stosownego na ten dzień. Jako jedyna osoba całkowicie ubrana w ciemne kolory pomiędzy tłumem oślepiającej bieli, nie miałem za dużego szczęścia, od razu było widać, że nie tutejszy. Z wielkim westchnięciem spojrzałem na wielki zegar na peronie, następne opóźnienie. Pomiędzy szumami plotkujących ludzi, usłyszałem miauknięcie z lewej strony, dochodzące z czarnej torby, Szelma. Wyglądało na to, że ona również irytowała się ciągłym czekaniem na pociąg, który miał zabrać nas tylko parę przystanków. Czułem się winny jej zdenerwowania, chociaż sam nie byłem w lepszym nastroju. Jakby ktoś mi wcześniej powiedział, że w Las Vegas nie można nawet normalnie przejść przez peron bez spotkania łowców, którzy tylko czekają na kłopoty, okazje, aby trochę poszaleć pomyślałbym dwa razy zanim ruszyłbym w podróż. Nie przepadam za dużymi miastami, wole omijać tłumy ludzi jak te jak najbardziej jak mogę. Jednak musiałem się tam udać, a powód był prosty; tylko w Las Vegas można znaleźć czysty Fluoryt, kamień w sile ochrony i stabilizacji energii duchowej, a nawet i pomóc połączenie z duszami. Chciałem go znaleźć z powodu czystej ciekawości, przekonać się czy plotki mówiły prawdę. Zmęczonymi oczami wpatrywałem się w wielki zegar przy ścianie jakbym oczekiwał od niego odpowiedzi. Minęło już ponad dwadzieścia minut, a pociąg miał przybyć równo w południe. Nie, żebym narzekał, ale takie opóźnienia powinny być przynajmniej ogłaszane, a jakby się pokazał pociąg to i jeszcze lepiej. Coraz więcej ludzi dochodziło do stacji, każdy z miną identyczną jak moją własną. Po parunastu minutach dalszego oczekiwania, przybył. Szybkim ruchem złapałem za torby i prawie wbiegłem do środka, czując ulgę w opuszczaniu gotującego się peronu, nie mogąc się doczekać, aby nigdy więcej tu nie wrócić.
Podróż zajęła znacznie krócej niż oczekiwanie, a przy wysiadce peron nie różnił się wielce od poprzedniego. Nie czekając ani chwili dłużej, powędrowałem w stronę mieszkania, które wynająłem na czas pobytu, które miało być na tej samej ulicy co stacja kolejowa. Mimo wszelkich starań nie udało mi się dowiedzieć, gdzie mogę znaleźć kamień, a co jeszcze jego cenę, więc zapowiadał się dłuższy postój, gdzie nie chciałem gnieździć się w jednogwiazdkowym hotelu. Miejsce znalazłem bezproblemowo i nie zwlekając zabrałem swoje klucze, od razy po wejściu wypuściłem Szelmę i rozpakowałem walizkę. Kiedy się zadomowiłem, głód dał o sobie znać, kiedy to spalona zapiekanka i parę łyków gorzkiej kawy nie starczała przynajmniej na następne dwadzieścia cztery godziny, człowiek uczy się dzień w dzień czegoś nowego. Z wielkim bólem założyłem z powrotem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Już się ściemniało, było też i możliwe, że o tej porze już nic otwartego bym nie znalazł, ale nogi poniosły mnie coraz dalej od budynku. Ulice było już prawie puste, każdy lokal napotkany na drodze zamknięty. Tracąc nadzieje, miałem zamiar zawrócić z powrotem, ale coś przykuło mą uwagę, hałas na jednym z dachów, miałem dużą obawę, że ktoś właśnie na niego skoczył. To nigdy nie świadczyło nic dobrego, mogło to tylko znaczyć, że albo ktoś walczy, albo toczy pogoń, rzadko bywali to nielegalnie sprzedawcy z magicznymi przedmiotami, które ciężko dostać na rynku. Nie mogłem dostrzec żadnych detali postaci, był już kompletnie ciemno, a samo światło księżyca nie wiele dawało. Dyskutując z samym sobą, czy nie lepiej zawrócić i nie zwracać na to uwagi czy też zaryzykować i sprawdzić czy aby ta osoba na dachu może być handlarzem, mającym to co poszukuje. Kłopoty nie były za mile widziane, ale ciekawość tym razem wygrała. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę budynku, na którym dachu znajdowała się tajemnicza osoba, chcąc dojść tam jak najszybciej w razie jej nagłego zniknięcia. Otwierając drzwi, znalazłem się w jednej wielkiej sali, nie mogąc skojarzyć do czego może być, było za ciemno, aby to wydedukować, z resztą, moim celem było znalezienie schodów, które pomogłyby mi z wejściem na dach. Jednak zanim zdążyłem do końca zeskanować pomieszczenie, usłyszałem hałas i kroki, które bez pomyłki kierowały się prosto na mnie.
–Ktoś tu jest? – spytałem jak głupi, chcąc uniknąć spodziewanego ataku od drugiej osoby. Pod bladym światłem księżyca zauważyłem dziewczynę, która nie wyglądała na zadowoloną.
<Raven?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz