Nie było wilkołaka, który nie odliczał by dni do miesięcznej pełni. Lecz w tym miesiącu było inaczej, to jedna z niewielu pełni którą wyczekują wszyscy bez wyjątku. Dzięki tych kilku minut kiedy księżyc zostanie przysłonięty możemy zachować całkowitą kontrolę. O tym zjawisku wiedział każdy wilkołak już od przeszło 50 lat. Fakt że Halloween wypada w tą samą noc uznawałem za małą ironię losu. Każdy likan w tą noc chce pobyć sobą, chce przemienić się zachowując kontrolę. Niestety w Halloween jest to wręcz niemożliwe. Wszystkie miejsca w których bezkarnie mogli byśmy się przemienić w tym dniu będą zajęte przez pijanych imprezowiczów. Znając nasz własny gatunek wiedziałem że to i tak nie zmusi wilków by zostali w zamknięciu nie kiedy w pełnie wypada zaćmienie. Czułem że będą kłopoty, choć teoretycznie nie należałem już do watahy praktyka wyglądała nie co inaczej. Joseph znów nie przypilnuje watahy, która zapewne wpakuje się w kłopoty. Miejmy tylko nadzieje że łowcy będą zbyt zajęci czarownicami, demonami i elfami żeby zwracać uwagę na nas. Marzenia ściętej głowy...
Od trzech dni nie miałem żadnego kontaktu z Joseph'em ani nikim ze stada.
Spojrzałem zaspany na wyświetlacz telefonu, który wściekle dzwonił już trzeci raz.
- Słucham - mruknąłem do słuchawki
- Gdzie jesteś? - spytał mój rozmówca, którego głos nie mogłem rozpoznać. Chyba wczoraj zdecydowanie przesadziłem z alkoholem.
- A kto pyta? - dopytałem przecierając oczy i spoglądając na zegarek. Była już 15.30
- Nachlałeś się - zauważył logicznie. Brawo za spostrzegawczość kolego. - David, wczoraj obiecałeś że pomożesz mi w barze. Świta ci coś? - czy mi coś świta? Nie bardzo musiałem naprawdę nieźle się nachlać że miałem taką pustkę w głowie. - Zbieraj zadek i przychodź do baru dam ci coś na kaca.
Naprawdę nie wiedziałem czy faktycznie coś mu obiecałem czy po prostu chlałem u niego w barze a ten stwierdził że wykorzysta sytuacje, ale nie zastanawiając się zbytnio zebrałem się i ruszyłem do Davida. Droga do baru była zdecydowanie zbyt krótka.
- Nareszcie - ucieszył się czarownik wychodząc za baru podając mi parujący kubek
- Co to? - dopytałem wąchając miksturkę o dziwnym kolorze
- Coś na wzmocnienie nic ci nie będzie
Jeszcze raz spojrzałem na zawartość kubka następnie na Davida. Wzruszyłem ramionami i wypiłem cały płyn na jeden raz. Nie był wcale taki zły co przyjąłem za dobrą oznakę.
***
Faktycznie David wykorzystał moje upojenie alkoholowe na swoją korzyść. Przyniósł mi nawet naszą umowę z moim ledwo czytelnym podpisem. Cudownie. Tak to jest chlać samemu w barze czarownika manipulatora. Stałem za barem zastępując jednego z jego barmanów przez cały dzień. Tak również miała wyglądać najlepsza pełnia odkąd jestem wilkołakiem.
~Ray ~ usłyszałem w myślach głos Joseph'a. Tak mnie zaskoczył jego nagły kontakt i emocje które od niego odebrałem, że wypuściłem z rąk polerowaną szklankę. Alfa jest mistrzem ukrywania swoich emocji więc jego wściekłość mieszana ze strachem udzieliła się również mi.
~ Co jest?
~ Przyjdź jak najszybciej, James i Sara nie żyją
Krótka wiadomość, krótki komunikat i nakaz. Cały Joseph, a jednak tym razem nie zamierzał ukrywać swoich emocji. James i Sara jedni z najmłodszych w watasze. Choć staram się nie przywiązywać do nowicjuszy z tą trójką James'em, Sarą i Colinem łączyła mnie dość silna więź, która okazała się silniejsza niż rozkazy alfy. Zamknąłem oczy starając się wyczuć ich obecność. Z całej trójki czułem tylko Colina.
- David muszę iść - wrzasnąłem i nie czekając aż David przyjdzie i nie zważając na tłum wybiegłem z baru. Na ulicach już tłoczyły się dzieci w mrocznych przebraniach i koszyczkami na cukierki. Spotkałem nawet chłopca w przebraniu wilkołaka. Zawsze zwracałem na to uwagę ale dziś tylko pobieżnie to rejestrowałem.
~ Nie żyje Harry
~ Nina
~ Sam
Joseph wymieniał kolejne imiona. Wszystko czy byli, ich myśli, emocje wszystko znikało wraz z wymienionym imieniem. Gdy byłem w połowie drogi do hotelu Joseph już naliczył 20 osób. Wiedziałem że to jednak nie koniec. Czułem panikę całej watahy, a alfa nie zamierzała ich uspokajać.
- Jak łazisz - wściekły głos dziewczyny przywrócił mnie do rzeczywistości. - Rayan?
Podniosłem wzrok napotykając spojrzenie Yin.
- Sorki - przeprosiłem nie zwalniając
- Czujesz? Coś się święci - zauważyła zrównując się ze mną
Czy czułem? Oczywiście że czułem. Dziś Halloween najgorsze mendy wyłażą z najgłębszych czeluści. Elfy biegają z duchami a czarownice zmieniają się w mini bogów. Jasne że coś się święci.
- Wybacz Yin nie mam czasu - wypaliłem starając się zapanować nad nagłą potrzebą przemiany.
- Giną ludzie - zauważyła logicznie
- Tak Yin zginęło już co najmniej 20 moich. - warknąłem
Yin nie odezwała się już słowem ale przyspieszyła. Przez ten czas kiedy pokonałem pozostałą część drogi zginęło jeszcze 8 naszych.
- To łowcy - warknął wściekły Joseph jak tylko przekroczyłem próg hotelu - a ona tu czego?
- Też się ciesze że cię widzę Josh - zaczęła dziewczyna
- Skąd wiesz że łowcy? - przeszedłem do rzeczy
Alfa zrobił krok w bok pokazując mi zwłoki James'a.
- Został zabity srebrem! Kto inni niż łowcy? - warknął, a z palców wystrzeliły mu pazury - Złożymy im wizytę. Czekałem tylko na ciebie.
- Gdzie reszta? - dopytałem zauważając że w hotelu prócz naszej trójki nie wliczając zwłok nie ma nikogo więcej.
- Kazałem wszystkim ruszyć pod siedzibę łowców. Ruszamy?
Spojrzałem na James'a, nie było żadnych złudzeń. Chłopak został zabity srebrnym ostrzem wbitym w serce.
- Ruszamy - przytaknąłem
(napisano 13.12.2018
czas następnego 21.12.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz