***
Piętnaście minut później byłam na miejscu. Widziałam już sporo ciał w kałużach krwi. Rzuciłam się na najbliższego wroga jakiego zobaczyłam. Od razu używałam swojej zabójczej broni, szponów. Mimo atakowania i bronienia się wyszukiwałam wzrokiem czarnego futra. Dostrzegłam go po drugiej stronie toczącej się walki. Nie miałam jednak szans zbliżyć się w tamtym kierunku, gdy oberwałam czymś w udo. Odwróciłam się i zaatakowałam, po czym sprawdziłam ranę. Nie bolała jak zwykle jednak sączyło się z niej trochę krwi. Mimo iż nie czuję bólu ciężko będzie mi się gdzieś przedostać. W pewnym momencie zauważyłam zbliżającego się z oddali wielkiego wilka, który padł na ziemię chwilę potem. Tylko nie to. On na pewno żyje, prawda? Nie mogłam nic zrobić, gdy chwilę później sama leżałam na ziemi w niewielkiej odległości od niego.
***
Oprzytomniałam, gdy poczułam ciepło na twarzy. Zerwałam się z miejsca, ale zaraz upadłam ponownie z powodu rannego uda. Powoli się regenerowało, jednakże dalej nie mogłam sprawnie chodzić. Rozejrzałam się wokół i ze zdziwieniem odkryłam drzewa wszędzie wokół. Gdzie ja w ogóle jestem? Usłyszałam krzyk w sporej odległości ode mnie. Czyli nie jestem tu sama? Nie wiem czy to dobrze, czy nie. Oparłam się o drzewo i wtedy dopiero zwróciłam uwagę na zapach krwi. Wokół leżało kilka ciał. Elfy, zmiennokształtni, czarownice… Było też ciało jednej wiedźmy należącej do sabatu. Właśnie, wygraliśmy? Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kroków kilkanaście metrów za mną. Podniosłam się opierając o drzewo i jedną dłoń zamieniłam w szpony. Zaczekałam chwilę i gdy ta osoba była obok rzuciłam się na nią. To nie był żaden przeciwnik.
– Rayan.
Brązowowłosy spojrzał na mnie lekko nie dowierzając. Nie mówcie mi, że myślał, iż znajdzie mnie leżąca w kałuży krwi. Chociaż ja tak myślałam o nim… Zmieniłam swoją dłoń z powrotem i rzuciłam się na szyję Rayana. Zaskoczyłam nawet samą siebie.
– Azero. Jak dobrze, że cię znalazłem.
– Tak, chyba tak. O jeny wybacz musisz być nieźle poobijany po tej walce.
Wyprostowałam się i spróbowałam zejść z leżącego mężczyzny uważając na nogę.
- Nie jest źle, ale.. to ty jesteś ranna. Pokaż.
- Spokojnie nic mi nie jest, zaraz nie będzie śladu.
Nie
żeby mi to nie przeszkadzało ale nawet nie miałby jak opatrzyć tej
rany, przez wcześniejszą przemianę nie miał na sobie koszulki tak więc
nie narzekam. Po kilku sekundach zobaczyłam za Rayanem alfę jego
watahy, Josepha. Czyli trzeba się zbierać.
- Tutaj jesteś - odezwał się Alfa.
- Wiecie może co z resztą? Kto jeszcze przeżył?
Nie miałam zamiaru wysłuchiwać tekstów tego osobnika więc wstałam z małą pomocą Rayana.
- Kawałek dalej jest grupa łowców i kilku członków innych ras, resztą albo nie żyje albo zaginęła prawdopodobnie.
- Zatem trzeba iść i dowiedzieć się co się stało i gdzie tak w ogóle jesteśmy.
- Dobry pomysł, wracajmy do reszty.
Rayan
zgodził się ze mną i razem ruszyliśmy w stronę, z której przyszedł. Ma
miejscu rzeczywiście była grupa łowców oraz nadnaturalnych. Znajdowało
się tu jeszcze więcej ciał i widać, że były to osoby bliskie dla
niektórych. Gdzieś z boku zauważyłam samotnego wampira, widocznie reszta
nie żyje lub zniknęła. Przez całą tą drogę rana na nodze już się
zregenerowała, ale i nie za bardzo mnie to obchodziło. Miałam nadzieję,
że rany Rayana nie są poważne i oby już zniknęły. Trzeba było ustalić
teraz co dalej.
- No to co w takim razie robimy? Widać że nie jesteśmy już w Las Vegas.
<Rayan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz