Wszystko z sekundy na sekundę nabierało na sile, zaczynałam czuć cienką linię na której błądziłam, i w każdej chwili mogłam z niej spaść wprost w ramiona umarłych. Dopiero teraz zaczynałam rozróżniać moc płynącą od nich. I nagle to wszystko eksplodowało. Wybuch pochodził zewsząd, z każdego atomu nas otaczającego , nawet z nas samych. Oślepiające światło zmusiło mnie do zaciśnięcia oczu, które tak paliły, huk sprawił ,że na chwilę straciłam słuch, a ból był rozdzierający, przycisnęłam ręce do uszu ale to i tak nic nie dawało, w powietrzu unosił się swąd dymu i spalenizny. Czułam żar ognia, który wszędzie szalał. Nawet nie zauważyłam kiedy Henrietta mnie puściła. Czy to było planowane, czy wymknęło nam się z pod kontroli? Kiedy blask przyćmił, otworzyłam oczy ale nie byłam wstanie niczego dojrzeć, przed oczami wciąż miałam jasną plamę. Zawołałam siostrę jednak nie usłyszałam odpowiedzi , w sumie niczego nie słyszałam. Dym zaczynał drapać w gardle...
I nagle usłyszałam cichą melodyjkę, znaną ale tak odległą...
Była coraz głośniejsza, dawała poczucie bezpieczeństwa....zatapiałam się w niej. Była tak przyciągająca, wiedziałam ,że nie powinnam temu ulegać ale....
***
Gwałtownie się zerwałam co nie było dobrym posunięciem bo ból głowy wydusił cichy jęk. Leżałam na swoim łóżku, w swoim pokoju. Nie byłam pewna czy to było wspomnienie czy sen. W końcu różnica nie jest tak duża jakby się mogło wydawać. Ale amulet kontrolujący na szyi, był ciepły...gorący. Zawsze się zacieplał , kiedy moc wymykała mi się z pod kontroli. Henrietta tłumaczyła ,że to tak jakby wskaźnik mocy. Miał mi ułatwiać samokontrole, bo w końcu łatwiej jest nad sobą panować kiedy się wie ,że powinno się to zrobić.
Sięgnęłam po smartphone ,który wskazywał 1 listopada. A więc to musiała być prawda. Odprawiłyśmy rytuał. Może się udało, może odzyskałyśmy swoją moc. Wstałam z łóżka i wybiegłam z pokoju, jednak Henrietty nie było w domu za to na lodówce znalazłam wiadomość ,że poszła do Felixa i bym na nią nie czekała.
Nałożyłam sobie płatki śniadaniowe i zalałam zimnym mlekiem jak tylko zaczęłam jeść poczułam dziwne pieczenie w prawej ręce, które stopniowo się nasilało. Zerknęłam na dłoń, od rany po ostrzu rozeszła się czarna pajęczyna, jednoznacznie świadcząca o jakimś zatruciu.
Próbowałam nie panikować, dodzwonić się do siostry co okazało się nie możliwe. W końcu nie miałam po za tym żadnych dolegliwości, nawet ból dłoni przeszedł. To na pewno nic takiego. Przepłukałam ranę naparami odkażającymi i oczyszczającymi po czym zrobiłam opatrunek. Zabrałam księgę i udałam się do sklepu, w którym rozsiadłam się wygodnie i popijając herbatę próbowałam coś znaleźć w księdze, jednakże zostało mi to przerwane przez dzwoneczek przy drzwiach który rozbrzmiał...
<Ktoś?>
Próbowałam nie panikować, dodzwonić się do siostry co okazało się nie możliwe. W końcu nie miałam po za tym żadnych dolegliwości, nawet ból dłoni przeszedł. To na pewno nic takiego. Przepłukałam ranę naparami odkażającymi i oczyszczającymi po czym zrobiłam opatrunek. Zabrałam księgę i udałam się do sklepu, w którym rozsiadłam się wygodnie i popijając herbatę próbowałam coś znaleźć w księdze, jednakże zostało mi to przerwane przez dzwoneczek przy drzwiach który rozbrzmiał...
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz