5.06.2018

Od Rayan'a CD Azero

Nie wiedziałem co o tym myśleć. Spodziewałem się wszystkiego ale to przerosło moje oczekiwania. Najlepszym rozwiązaniem było by otwarcie iść do Stanley'a i dowiedzieć się wszystkiego z pierwszej ręki. Lecz tu robiła się górka. Joseph na bank nie da się namówić na ten plan. A po jego dzisiejszej wizycie nawet nie zamierzałem mu tego proponować.
Powinienem wyjechać z miasta. Może by tak pojechać do Kalifornii? Zaszyć się tam aż zrobi się spokojnie, a później odnaleźć Joseph'a który jak karaluch przetrwa wszystko. Abo w końcu odciąć się od alfy.
Azero pożegnała się i poszła do kasyna. Teraz już rozumiałem dlaczego Felix jest tak dobrze po informowany. Kiedy jego wszystkie demony lecą do niego z każdą plotką.
Patrzyłem na oddalającą się demonice czując jakiś żal.
Zupełnie mi się to nie podobało. Znaczyło tylko tyle co demonica uzależniła mnie od siebie. Słyszałem o takich rzeczach ale nie sądziłem że sam stanę się ofiarą. Powinienem był ją zabić kiedy miałem okazje.
Nie chętnie ale skierowałem się do hotelu należącego do Joseph'a. Nie mogłem przecież odwlekać tego w nie skończoność.
Przed budynkiem wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka.
- Szef u siebie? - spytałem przechodząc koło recepcji.
Jasnowłosa śmiertelniczka pokiwała głową i kontynuowała rozmowę z dwoma kryminalnymi. Przeszedłem za recepcję i skierowałem się do schodów które prowadziły na prywatne piętro watahy. Cały hotel był przystosowany dla wilkołaków które przejazdem były w Las Vegas. Lecz nie brakowało tu śmiertelników. Co prawda zakazane było pożywianie się turystami jednak nie zawsze wszyscy się do tego stosowali. Zapewne to był ten przypadek. Kiedy to biedny turysta zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach a ostatnią osobą która go widziała był wilkołak który go zjadł, a teraz śpi w jednym z pokoi.
Wszyscy siedzieli w głównym salonie. Więc było zebranie o którym nic nie wiedziałem.
- Rayan - usłyszałem za sobą głos alfy. - gdzieś ty był?
- Co znaczy ten cyrk? - odparłem pytaniem odkręcając się do Joseph'a - na dole mamy kryminalnych.
- Powęszą, powęszą i pójdą - warknął - gdzieś ty był? - powtórzył wiedziałem że wszyscy się nam przysłuchują.
- Załatwiałem twoje sprawy - wyznałem - wiesz śledzenie Stanley'a te sprawy
- Czego się dowiedziałeś? - dopytał
- Dlaczego zwołałeś zebranie za moimi plecami?
- Choć ze mną - rozkazał i skierował się do własnego pokoju. Spojrzałem po zebranych wszyscy unikali mojego wzroku. Wiedziałem że mam przesrane ale nie że do tego stopnia. Czułem niepokój. Coś wisiało w powietrzu. Mimo to poszedłem za Joseph'em.
- Więc czego się dowiedziałeś? - spytał zamykając drzwi
- Wataha Stanley'a, wampiry Asai i kilku łowców mają coś na styl paktu. Walczyli razem przeciw obcej watasze. - wyjaśniłem krótko - teraz odpowiedz na moje pytanie - zażądałem
- Muszę się upewnić czy mnie zdradziłeś - powiedział - na zebraniu powiedziałem coś istotnego. Jeżeli ta informacja wyjdzie znaczy że zdrajcą jest ktoś inny. Jeżeli mój plan się powiedzie będzie znaczyło tylko tyle że to ty nas zdradziłeś. Osobiście wolał bym by mój plan się nie powiódł.
Nie miałem czego tu szukać. Opuściłem hotel i skierowałem się do własnego. Teraz byłem w sytuacji bez wyjścia. Cokolwiek bym nie zrobił czy nie powiedział wyszło by że jestem zdrajcą. A tacy kończą tylko w jeden sposób. I choć mogę walczyć z jednym z całą watahą nie mam szans. Już się ściemniało byłem nieopodal domu kiedy usłyszałem wystrzał z broni z nałożonym tłumikiem. Nim jakkolwiek zareagowałem poczułem pieczenie w okolicy łopatki. Srebrna kula, musiałem zlokalizować łowcę za nim odda kolejny strzał. Nasłuchiwałem łowca przeładowywał broń. Błyskawicznie ruszyłem w tamtym kierunku. Łowcy zawsze zapominają że są śmiertelni. Że można zabić ich z taką łatwością jak przełamać zapałkę. Nim zdążyłem złapać go i rozwalić mu czaszkę o najbliższy budynek oddał jeszcze dwa strzały. Usiadłem pod ścianą obok zwłok. Srebrne kule uniemożliwiały samoleczenie. Musiałem się ich pozbyć najciężej będzie z kulą która utkwiła pod łopatką. Sam nie dam rady a nie mam na kogo liczyć. Z pomocą ściany utrzymałem równowagę. I ruszyłem do głównej drogi zatrzymując pierwszą taksówkę.
- Gdzie pana zawieść? - spytał zaniepokojony taksówkarz
No właśnie gdzie? Nie wiem dlaczego podałem adres pod którym mieszkała demonica. Naprawdę oczekiwałem pomocy od demona chociaż moja własna wataha miała na mnie wysrane.
- Jest pan pewien? - dopytał facet - może powinienem zawieść pana do szpitala
- Płacę panu za wykonany kurs nie propozycje gdzie może mnie zawieść - fuknąłem opierając się o podgłówek
To było tylko kila minut drogi ale czas mi się dłużył a krew przesiąkała materiał koszulki. Kiedy samochód się zatrzymał zapłaciłem za kurs nie czekając na resztę i z trudem wysiadłem z samochodu. Kiedy stanąłem przed drzwiami miałem już mroczki przed oczami. Zapukałem mając nadzieje że właścicielka będzie w domu.
- No witam, co cie sprowadza Rayan? Czyżbyś chciał dokończyć to w klubie czy masz inne plany? - powitała mnie szaro włosa.
- Musisz mi pomóc - wykrztusiłem podpierając się ściany - musisz wyjąć trzy naboje
< Azero?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz