25.03.2018

Od Rotha (prolog)

W Las Vegas nie ma pojęcia ciszy i nocy, to miasto żyje 24 godziny na dobę. Tak jak teraz w środku nocy, oświetlone bilbordy, neony i witryny sklepowe zastępują światło dzienne ,a ulice są pełne korków i hałasu. Nienawidzę tych tłumów, w których ciężko dostrzec zagrożenie, w których ciężko rozróżnić kto należy do świata żywych. Wymijam śmiejące się grupki nastolatków i idę prosto do celu. Zależy mi już tylko na tym by mieć to z głowy. Idę dalej. Kolejny skręt, kolejne skrzyżowanie. Jestem coraz bliżej, czuję to. Wszystko wydaje się spowalniać, słyszę bicie własnego serca. Trzepot skrzydeł, nie muszę się rozglądać by wiedzieć że Ares jest tuż obok. Zawsze wiem gdzie jest. Skręcam po raz ostatni w ciemny zaułek, pewnie zaplecze jakiegoś kasyna czy baru. I mimo że jest ciemno widzę wyraznie bladego, wysokiego ubranego na czarno mężczyznę a raczej byt który kiedyś nim był, przyssanego do szyi dziewczyny. Istota pewnie jest nowo przemieniona bo nie zauważa że się do niej zbliżam. Najciszej jak się da wyjmuje długi sztylet cały wykonany ze srebra i wbijam go w miejsce gdzie znajduje się serca mężczyzny aż po samą rękojeść. Słyszę syk istoty i uderzenie ciała dziewczyny o chodnik. Może nie jest dla niej za pózno. 
Istota szybko, zbyt szybko bym zdążył zrobić unik, się odkręca i rzuca mną o ścianę. Siła istoty sprawiła, że uderzyłem o mur i boleśnie upadłem na ziemie, na którą posypał się tynk. Podniosłem się z wyskoku w tym samym momencie kiedy istota zjawia się przede mną, zdążam się schylić przed ostrymi pazurami bestii i wyszarpuje drugi sztylet którym przebijam wampira. Tym razem trafiam, a wampir kończy swój żywot. Czekam aż trup będzie w pełni martwy i podchodzę do nieprzytomnej dziewczyny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz