Siedziałem w pokoju hotelowym jak co dzień przeszukując internet. Już dwa miesiące jestem na tropie czarownic z sabatu ofiarnego, ale zawsze jestem o krok za nimi. Każda ofiara złożona w ofierze wzmaga ich magię. Im silniejsza ofiara tym czarownice mają większą moc. Są potężne bo w ofierze zostały złożone już inne czarownice. Trzeba znaleźć je jak najprędzej i jak najszybciej zakończyć ich sabat. Ostatnio nie znalazłem żadnych wzmianek o ich działaniach. Mógłbym uznać że ktoś się nimi zajął ale łowców jest mało, a jeszcze mniej wie jak polować na czarownice. Nie wystarczy je tylko zabić trzeba najpierw uwięzić ich moc. Byłem wściekły miałem je na wyciągnięcie ręki.
Rozdzwonił się mój telefon nie patrząc na wyświetlacz odebrałem telefon. Jedyną osobą która do mnie dzwoni jest mój wuj.
- Al gdzie jesteś? - spytał odraz
- W Reno
- W Nevadzie? - dopytał - znalazłem wzmianki o pewnych czarownicach w Las Vegas
- Sabat ofiarny? - dopytałem od raz
- Nie o ofiarnym nie znalazłem żadnych wzmianek w okolicach Nevady
Szlak zgubiłem je. Może ta ostatnia ofiara była zmyłką.
- Dobra sprawdzę te czarownice w Las Vegas - wyznałem
- Mam tam znajomego profesora, zatrzymaj się u niego - poprosił - w wiadomości wyślę ci adres do Collinsa
- Dobra zadzwoń że się u niego zatrzymam
- Al kiedy wracasz do domu?
- Zadzwonię jak zrobię porządek z tymi czarownicami
Rozłączyłem się nie zważając na protesty wuja. Wymeldowałem się z pokoju i motorem udałem się prosto do Las Vegas.
Droga nie była mocno długa. Więc już na drugi dzień stanąłem przed drzwiami znajomego wuja antykwariusza Collinsa. Nie zadawał pytań co mi odpowiadało. Pokazał mi pokój chciałem mu nawet zapłacić ale nie chciał nawet o tym słyszeć. Udało mi się dopatrzeć co najmniej 3 sabatów działających na terenie Las Vegas.
Wieczorem udałem się na polowanie. Byłem już nawet w parku gdzie zbierał się konwent kiedy moją uwagę przykuła wysoka postać. Mężczyzna o czarnych włosach w stylu emo. Nie zwrócił bym uwagi na chłopaka gdyby nie fakt że rozpłynął się w czarnym dymie. I pojawił się kawałek dalej.
Odpuściłem sobie czarownice mając tu potężniejszy problem. Ifrit najpotężniejszy wśród dżinnów. Szkoda że dżinny wcale nie siedzą w lampach jak to bywa w baśniach tak było by lepiej. Nie wielu łowców wie jak zabijać czarownice i przez ich niedopatrzenie powstają dżiny, czarownice dwa razy gorsze. Dobrze że jednak przyjechałem do Las Vegas. Szedłem śladem Ifrita mając nadzieje że doprowadzi mnie do swojego pana któremu służy. Śledziłem go przez parę minut, a dżinn wcale się nie zorientował. Czułem że jesteśmy blisko, ustał pod barem i zaczął oglądać się dookoła. Przyczaiłem się po drugiej stronie czekając na czarownika, który wezwał dżinna, ale się nie doczekałem. Nim zdołałem jakoś zareagować jakaś dziewczyna rzuciła się na mojego dżinna z mieczem. No nie wierze. Dlatego nie lubię pracować solo. Współpracownicy zawsze wszystko psują. Ona naprawdę myślała że dżinna zabije zwykłym mieczem. Z dżinnem trzeba sposobem jak z każdą czarownicą tylko nie wszyscy to wiedzą. Dżinn nawet nie dotykając dziewczyny odrzucił ją na ścianę budynku. Zaczął do niej powoli podchodzić machając dłonią. Nie myśląc przebiegłem przez ulicę. Miałem do wyboru ratować dziewczynę lub biec za uciekającym dżinnem. Zdecydowanie wolałem biec za dżinnem ale dziewczyna mogła być ranna, albo nawet pod urokiem. Podbiegłem do dziewczyny
- Czyś ty zwariowała! - wrzasnąłem - spłoszyłaś mi dżinna
< Jakaś dziewczyna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz