Czułem że Vincentowi i Ginnie groziło niebezpieczeństwo. Wizja Leen tylko mnie w tym utwierdziła. Martwiłem się o nich, a bezsilność mnie dołowała. Czułem się winien gdybym sam pojechał na sabat oni nadal byli by w Chicago, bezpieczni. Powinienem ruszyć cztery litery i próbować ich odnaleźć. Leen miała przeczucie że są w niebezpieczeństwie. Jest wieszczką nie miałem wątpliwości. Dar ten był rzadkością nawet u czarownic. Jej przeczucia są słuszne, a to powodowało że czułem się jeszcze gorzej. Nie wiedziałem co mam robić, gdzie iść? A jeżeli nie ma już kogo ratować? Nienawidziłem się, za to że tak pomyślałem, za to że nadal się nie ruszyłem. Najbardziej jednak nienawidziłem się za to że ta myśl w głębi duszy mnie cieszyła. Polowałem na sabat żądny zemsty ale to nie był jedyny powód. Tak naprawdę specjalnie narażałem swoje życie mając nadzieje że żywy nie wrócę do domu. Nie mogłem się dłużej okłamywać nie zostałem w Las Vegas po to by zbawiać świat. Zostałem bo jestem pieprzonym egoistą. W rozmowie z Vincentem zasugerowałem by wysłał Ginnę bo chciałem by umarła. Łajza, dupek i tchórz. Jeżeli umrą będę miał ich na sumieniu i nigdy nie zaznam spokoju.
Dziewczyna uparła się że pomoże mi ich odnaleźć. Te rozwiązanie było najgorsze z możliwych. Przecież Leen nie ma pojęcia na co się porywa. Najlepiej wyszkoleni łowcy ginęli w starciu z tymi czarownicami. Przecież ona nawet nie umie walczyć, zapewne nawet nigdy nie miała broni w dłoniach. I jeszcze jej wizje które tak ciężko znosi. Nie mogę pozwolić by zginęła za moje błędy. Nie mogłem mieć kolejnej osoby na sumieniu. Ciemnowłosa nie zamierzała odpuścić. Zegar tykał jeżeli Vincent i Ginna jeszcze żyli zapewne nie potrwa to długo, a ja siedziałem przy tym stole i sprzeczałem się z Isleen. Dlaczego jej życie cenie wyżej choć wcale jej nie znam. Patrzyłem ja dziewczyna zakłada buty i kurtkę. Ona naprawdę zamierzała umierać za ludzi których nawet nie widziała na oczy? Nie mogłem na to pozwolić. Imponowała mi swoim zapałem i powodowała że czułem się jak łajza. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy. Ona ratuje obcych ludzi a ja rodzinę wysyłam na śmierć.
Wyszedłem za nią z domu. Nie traciła czasu przekląłem głośno i podbiegłem do niej. Jeszcze raz próbowałem namówić ją by zostawiła to wszystko w spokoju, jednak to były słowa rzucane na wiatr. Isleen już postanowiła i nic nie było wstanie odwieść ją od swojego planu.
Przeszliśmy kilka metrów, a Leen znów miała swoją wizję. Ukucnęła na chodniku i złapała się za głowę. To naprawdę nie był przyjemny widok. Ukucnąłem obok niej starając się coś zrobić, jakoś jej pomóc. Tylko że ja nie miałem pojęcia co robić. Każdy dar jest inny, ona potrzebowała kogoś z rodziny kto był by wstanie jakoś jej pomóc. Tym razem wizja minęła szybciej.
- Już dobrze. - Szepnęła wycierając twarz ze świeżej krwi
- Co się do cholery stało? - Spytałem zaniepokojony
- Miałam kolejną wizję - wyjaśniła spokojnie dziewczyna. Nie rozumiałem jak mogła być spokojna po tak wyczerpującej wizji. - mówiłam moje wizje nie zostawiają mnie na lodzie. Jeżeli zaczynam się angażować w sprawę wizje pomagają mi ją rozwiązać. Jeżeli jednak próbuję je bagatelizować one mnie zamęczają zmuszając bym coś zrobiła.
- Powinniśmy wrócić do domu. - Powiedziałem, martwiłem się o nią i chyba nie jestem w stanie znieść kolejną jej wizję.
- Nie, już jest dobrze. Chodźmy. - Zapewniła pewnie i podniosła się z ziemi. Co miałem zrobić, do niej nic nie docierało. Najlepszym rozwiązanie było by przykucie jej do kaloryfera kajdankami ale przecież nie wiedziałem czy wrócę dziewczyna mogła by umrzeć z głodu.
- Uparta. - Westchnąłem - Jak osioł.
Ruszyliśmy naprzód cały czas spoglądałem na dziewczynę sprawdzając jej stan. Nagle bez słowa ruszyła w stronę dużego drzewa. Nic nie rozumiejąc przystanąłem patrząc na dziewczynę. Przywołała mnie gestem ręki.
- Co jest? - Zapytałem podchodząc do niej. Leen pokazała mi naszyjnik. Przyjrzałem się mu ale nie wiele mi to mówiło.
- Mam do ciebie prośbę... A raczej swego rodzaju propozycję... - Powiedziała nagle. Nie lubiłem takich sytuacji. Takie słowa zawsze zmuszają nas do obietnic. Trzeba się angażować, a ja nie lubiłem, nie chciałem się angażować. Co będzie jak się do niej przyzwyczaję? Co będzie jak zacznie mi na niej zależeć? Znowu rozczarowanie gdy jej zabraknie? Przecież ostatecznie wszyscy umierają
- Słucham - wypaliłem w końcu
- Ja pomogę ci rozwiązać tę sprawę, a ty pomożesz mi dowiedzieć się, co się stało z moją rodziną. Co ty na to? - i tu zaczyna się obietnica, zaangażowanie, wspólny cel, trudne chwile i momenty kiedy trzeba ratować nawzajem sobie życie. No i wściekłość, obwinianie się kiedy mimo starań nie uda uratować się osoby na której zaczyna nam zależeć. Wszystko wrzeszczało we mnie NIE
- Tak - powiedziałem wbrew sobie. - wchodzę w to - Uśmiechnęła się na te słowa. Co ja robię? Daję jej nadzieje a nie mam bladego pojęcia o jej rodzinie. Znów jestem egoistą. Znów myślę tylko o sobie. - Jeżeli jesteś gotowa umierać za ludzi których nie znasz.. jeżeli jesteś gotowa narażać życie dla mnie - dodałem - musisz coś wiedzieć
- Co? - spytała. Walczyłem sam ze sobą. Lecz już zacząłem musiałem wyznać prawdę. Musiała wiedzieć że idzie na śmierć z kimś takim jak ja.
- Polowałem na sabat ofiarny od wielu miesięcy - zacząłem patrząc na własne buty - chciałem zemsty, czarownice zabiły moją rodzinę, ale to nie był jedyny powód. - Leen była wyśmienitym słuchaczem nie przerywała, dawała mi chwilę bym zebrał myśli - tak naprawdę uciekałem. Jeżeli bym wrócił do domu musiał bym ożenić się z Ginną. Specjalnie zaszyłem się w Las Vegas. Celowo wysłałem ją na śmierć. - byłem ciekaw reakcji dziewczyny ale byłem tchórzem nie odważyłem się spojrzeć jej w twarz.
< Leen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz