-A zakład że pierwsza go znajdę?- rzuciła odsuwając się odemnie
-Gdyby można było je tak łatwo znaleźć nie był bym taki wściekły, nie sądzisz? - fuknąłem
Nic nie powiedziała zapewne mój argument był wystarczający. Ona naprawdę nie miała o niczym pojęcia. Na pierwszy rzut oka myślałem że ma do czynienia z Blackwood'em między innymi nie opuściłem dziewczyny ale teraz zacząłem wątpić czy aby na pewno. Mimo wszystko musiałem zatroszczyć się o dziewczynę. Infrit'y były zawistne często wracały mścić się na tych którzy na nich polują. A ten zauważył że dziewczyna nie ma bladego pojęcia czym jest to będzie łatwa zdobycz.
-Chodź ze mną muszę namierzyć tego dżinna - powiedziałem
Nie było mi to na rękę ale dziewczyna mogła być dobrą przynętą, do tego była przesiąknięta magią dżinna dzięki temu liczyłem że uda mi się go namierzyć.
-Jak go namierzymy? - dopytała dziewczyna
-Nie ma żadnego MY - powiedziałem dobitnie - Blackwood
Zaryzykowałem, a dziewczyna zareagowała tak jak się spodziewałem znaczy że dobrze strzeliłem.
-Skąd wiesz...? - dopytała
Zaśmiałem się idąc w stronę gdzie zaparkowałem motor. Dziewczyna ruszyła za mną. Wiedziałem że to zadziała jeżeli rzeczywiście jest Blackwood'em. Zatrzymałem się przy motorze parę przecznic dalej
-Wsiadaj - powiedziałem
-Najpierw wytłumacz mi skąd wiesz jak mam na nazwisko
Wywróciłem oczami zrezygnowany.
-Łowców nie jest dużo - zacząłem - jesteśmy w Las Vegas, a to teren Blackwood'ów i Fallen'ów. Logiczne że skoro polujesz w Las Vegas musisz należeć do któregoś z tych rodów albo być przejazdem. Po pewności poruszania się po ulicach wnioskuje że mieszkasz tu od urodzenia. Kobieca linia Fallen'ów odziedzicza rudy kolor włosów więc Fallen odpada. Drugą możliwością jest to że jesteś łowcą bez rodu i po twoim zachowaniu i jakże wojowniczej walce było by logiczniejsze. No ale tylko Blackwood może być tak pyskaty. Wsiadasz?
Dziewczyna wsiadła ze mną na motor. Ruszyłem prosto do mieszkania pana Collins'a gdzie mieszkałem i miałem swoje rzeczy. Zatrzymałem motor na parkingu koło antykwariatu i poszedłem na zaplecze. Dziewczyna szła za mną. Drzwi od zaplecza były otwarte. Więc wszedłem i skierowałem się prosto do pokoju.
-Siadaj - rzuciłem wyciągając przedmioty magiczne z szafki
Gdy się odkręciłem dziewczyna nadal stała ale nie bardzo mnie to obchodziło. Ja potrzebowałem tylko jej krwi do namierzenia. Położyłem mapę Las Vegas na stolik, cztery świece, i magiczne kryształowe naczynko do namierzenia. Pstryknąłem palcami, a świece się zapaliły, pewnym krokiem podszedłem do dziewczyny i nim zdążyła zareagować naciąłem jej dłoń i podstawiłem naczynko. Kiedy uznałem że tyle wystarczy zawinąłem dłoń dziewczynie i wróciłem do stolika.
-Kim ty jesteś? - spytała lekko spanikowana dziewczyna. Podniosłem głowę z nad mapy i ciężko westchnąłem. Właśnie dlatego lubiłem pracować sam - Alan Hunter. Z Chicago z hrabstwa Cook w stanie Illinois. Z rodu Hunter'ów. Syn Beleta, upadłego anioła, wielkiego króla blablabla... - chyba by piorunem we mnie walnął gdybym nie użył jego całego tytułu - Pra pra pra i kilka razy pra wnuk króla Salomona. Spod znaku Heksagramu, z mottem: W czasie ciemności nawet aniołowie zostaną zniszczeni. Droga milady - ukłoniłem się teatralnie - A teraz siadaj
Nie patrząc na to co robi dziewczyna na nowo wróciłem do poprzedniego zadania. Skupiłem się na mapie upewniłem się że wszystkie świece stoją odpowiednio i nadal się palą. Położyłem na środek kryształowe naczynko i czekałem aż magia namierzy mojego dżina.
<Raven?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz