Wgapiałam się w chłopaka, nie wiedząc co powiedzieć.
- Issi... Słuchaj, wiem... - Zaczął coś mówić, ale ja kompletnie go nie słuchałam. Nefilim? Dzieci aniołów? Takie jak w tych mitach? Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Pewnie myślał, że to dla mnie bardzo ciężkie. Albo myślał, że mu nie uwierzę. A jednak uwierzyłam. Mimo że osobiście nie wierzyłam w takie rzeczy jak anioły, to widziałam wiele zwariowanych rzeczy podczas swojego życia, rzeczy których normalnie nikt nie widzi. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Alana, który patrzył na mnie współczująco. Od lat tak naprawdę nikt się o mnie nie martwił i nie okazywał mi współczucia, tak więc zdziwił mnie ten wyraz jego twarzy, ale nie dałam tego po sobie poznać. Poza tym od małego potrafię doskonale ukrywać swoje emocje, więc udało mi się to zrobić bez problemu.
- Leen. - Powiedziałam.
- Co? - Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
- Jeśli już musisz, to nazywaj mnie Leen. - Powiedziałam stanowczo. Gdy moja rodzina zaginęła, została mi tylko moja babka. Cały czas nazywała mnie Leen. Lubiła to przezwisko tak samo, jak i ja. Niestety niedługo po zaginięciu reszty rodziny i ona zniknęła.
- Dobrze. - Skinął głową. - Wszystko w porządku? - Zapytał. Wyglądało na to, że nie wierzył, iż tak łatwo przyswoiłam do wiadomości to, co powiedział.
- Tak. - Powiedziałam. - Wierzę ci... Ale myślę, że nie powinniśmy tu siedzieć. - Westchnęłam. Zastanawiać się będę nad wszystkim później, a teraz miałam coś do zrobienia i wiedziałam, że nie da mi to spokoju.
- Nie rozumiem. - Alan wgapiał się we mnie zdezorientowany.
- Musimy znaleźć tego twojego kogoś. - Wyjaśniłam, wskazując jego telefon. Chłopak ponownie cały się napiął.
- Posłuchaj Isleen, nawet nie mam pomysłu gdzie mój wuj może się znajdować, tak więc to bez sensu. Poza tym to niebezpieczne. - Wyliczał, podrywając się z krzesła. Westchnęłam i również wstałam.
- Owszem, ale widzisz... To nie tak, że moje wizje zostawiają mnie na lodzie. Wiesz, nie robią tak, że tylko je widzę i mówią „radź sobie sama, idiotko". Często mam różne przeczucia i zazwyczaj wiem, gdy powiem coś, co może być prawdą, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. - Wyjaśniając, starałam się mówić jak najprościej, tak by Alan mnie zrozumiał.
- I co? W momencie, w którym zasugerowałaś na głos, że mój wuj może być w niebezpieczeństwie, poczułaś, że masz rację? - Zapytał.
- Dokładnie. - Skinęłam głową. - Powinniśmy iść. Tracimy czas. - Powiedziałam i skierowałam się w stronę drzwi.
- Przecież nawet nie mam pojęcia gdzie zacząć! A poza tym ciągle nie wyglądasz najlepiej! - Krzyczał za mną. Westchnęłam głęboko. Przez tyle czasu nauczyłam się już jak znosić spory ból. Poza tym miałam wrażenie, że jestem na dobrym tropie i buzowała we mnie adrenalina. Mimo że wizje były bolesne, zawsze wzbudzały u mnie pewien rodzaj...ciekawości. Za każdym razem ręce wręcz mnie swędziały, aby dowiedzieć się, co kryje za sobą wizja i dokąd mnie ona doprowadzi. A gdy udało mi się w ten sposób komuś pomóc, satysfakcja z doprowadzenia sprawy do końca była jeszcze większa. Tak już po prostu było, że nieodłączną częścią mych wizji był ból, ale także ciekawość oraz adrenalina. Poza tym to nie było tak, że wizje mogłam zignorować. Jeśli starałam się to zrobić, to wizje zaczynały mnie zamęczać i jedynym sposobem na odzyskanie spokoju było zaangażowanie się w całą sprawę. Zdjęłam kurtkę z wieszaka, założyłam buty i wyszłam na zewnątrz. Specjalnie oddaliłam się dalej, bo wiedziałam, że Alan zacznie mnie gonić i w końcu uda mi się go przekonać do swojej racji, że powinniśmy wyruszyć. Usłyszałam za sobą kilka soczystych przekleństw, aż w końcu chłopak znalazł się przede mną.
- Musisz postawić na swoim, co? - Warknął.
- Owszem. Poza tym nie chcesz im pomóc, jeśli są w niebezpieczeństwie? - Zapytałam. Zabawne, że jeszcze rano nie chciałam go wpuścić do domu, a teraz sama go na coś namawiałam. Mimo wszystko wiedziałam, że robię to dlatego, że w porównaniu do niego, ja nie mam kogo ratować i nie chciałam by chłopak skończył w taki sam sposób jak ja. Samotnie.
- Chcę, ale to nie takie proste. Poza tym ty nic zapewne nie wiesz o tego typu sprawach, po drugie nie potrafisz dobrze walczyć, po trzecie ciągle jesteś zmęczona po swojej wizji. - Powiedział. Westchnęłam głośno.
- Też prawda, ale chcę ci pomóc. Poza tym chcę cię o coś prosić. - Ruszyłam przed siebie, mając nadzieję, że Alan pociągnie temat.
- O co? - Zapytał.
- Wiesz w jaki sposób mogła zaginąć moja rodzina? W ogóle czy wciąż można moją rodzinę uważać za zaginioną, czy za martwą? - Wyrzuciłam z siebie. Chłopak stanął i wgapiał się we mnie.
- Isleen... - Zaczął i położył rękę na moim barku. Na chwilę zapadła cisza, a ja poczułam jak w mojej głowie, robi się jakieś zwarcie. Nagle ostry ból przeszył moje całe ciało, przez co musiałam kucnąć na ziemi.
- Co się dzieje? - Alan mną potrząsnął delikatnie. Ból nie ustępował, a mi zaczęło mrugać przed oczami. Widziałam różne przebłyski. Po chwili dezorientacji wiedziałam co się dzieje. Czasem wizje były całkowite, jak ta wcześniej w moim domu, a czasem występowały w postaci przebłysków, co było taką lżejszą formą moich wizji. Mimo wszystko i ta "lżejsza forma" była bardzo bolesna, ale przynajmniej po około dziesięciu minutach mogłam już w miarę normalnie funkcjonować. Pierwsze co zobaczyłam to jakieś zniszczone i opuszczone pomieszczenie. Po chwili był gęsty las, a w nim opuszczony dom, który wyglądał jakby miał się zawalić. Następnie kruk siedzący na gałęzi. Krew na zniszczonych ścianach. Naszyjnik. Czerwone włosy. Żółte oczy wypełzające z ciemnego lasu. Nagle wszystko ustało, a ja zobaczyłam przed sobą zaniepokojoną twarz Alana. Bez namysłu dotknęłam palcami swych policzków. Wyjęłam z kieszeni paczkę chusteczek i wytarłam sobie twarz, nim krew zdążyła ubrudzić moje ciuchy.
- Już dobrze. - Szepnęłam do chłopaka.
- Co się do cholery stało? - Zapytał. Wyjaśniłam mu w skrócie o co chodzi z moimi wizjami i powiedziałam co widziałam, co go chyba odrobinę uspokoiło. - Powinniśmy wrócić do domu. - Powiedział.
- Nie, już jest dobrze. Chodźmy. - Podniosłam się z ziemi i rozprostowałam kości. Po około piętnastu minutach czułam się już dobrze, tylko ciągle bolała mnie głowa i oczy.
- Uparta. - Westchnął. - Jak osioł. - Dokończył. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Po chwili razem ruszyliśmy naprzód. Nagle coś przyciągnęło moją uwagę. Ruszyłam w stronę dużego drzewa i kucnęłam. Na ziemi leżał naszyjnik. Dokładnie taki sam jak w mojej wizji. Wstając, gestem przywołałam do siebie Alana.
- Co jest? - Zapytał. Pokazałam mu naszyjnik na co zmarszczył brwi.
- Mam do ciebie prośbę... A raczej swego rodzaju propozycję... - Powiedziałam, starannie dobierając słowa.
- Słucham. - Oznajmił, mrużąc oczy.
- Ja pomogę ci rozwiązać tę sprawę, a ty pomożesz mi dowiedzieć się, co się stało z moją rodziną. Co ty na to?
< Alan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz